niedziela, 29 lipca 2007

Recenzja: Final terror

Jeżeli oglądanie horrorów czegoś mnie nauczyło, to tego, że nigdy, ale to nigdy nie należy wyjeżdżać z miasta. Nie było jeszcze horroru, w którym wycieczka poza miasto skończyłaby się dobrze dla uczestników. Niezależnie od miejsca i celu wyjazdu (odwiedziny u rodziny na wsi, obóz letni, piknik etc.), zawsze okazuje się że miejscowi nie przepadają za miastowymi i okazują swoją niechęć za pomocą ostrych narzędzi.

Przyczyna tak wielkiej popularności tego scenariusza jest prosta. Przeciętny scenarzysta to mały, chudy kujon w musztardówkach. Żaden z nich nie przetrwałby pięciu minut poza miastem i podświadomie zdają sobie tego sprawę. Dlatego gdy któryś z nich dostaje zamówienie na scenariusz horroru „najlepiej gdzieś w plenerze, oszczędzimy na scenografii”, w dziewięciu przypadkach na dziesięć umieści jego akcje poza miastem. W końcu skoro ich to przeraża, inni też będą się bali.

Albo to, albo wszyscy zżynają z „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”.

Scenariusz „Final terror” nie dobiega zbytnio od standardu, tym razem to młodzi leśnicy wyjeżdżają na biwak do lasu. W teorii po to by wykonywać prace leśne, ale wydają się bardziej zainteresowani seksem i paleniem zioła. Wprawdzie miejscowy świr ostrzega ich, że okolica jest niebezpieczna, a wśród leśników krąży legenda o mieszkającej tam zdziczałej eks – pensjonariuszce pobliskiego zakładu psychiatrycznego. Kto by się jednak przejmował takimi głupotami, skoro można jarać zioło i uprawiać seks, prawda?.

Gdzieś w zaświatach Karol Darwin cicho chichocze pod nosem

Oczywiście szybko okazuje się, że w legendzie tkwi ziarno prawdy i w nocy znika jeden z leśników. Gdy pozostali wyruszają go szukać, ktoś (podobny do Piszczałki z „Przyjaciela wesołego diabła”) zaczyna ich mordować jednego po drugim. Oczywiście pozostałych przy życiu czeka ucieczka przed szaleńcem. Część z nich zostanie brutalnie zabita, a pozostali będą wreszcie zmuszeni stawić mu czoła. Gdzieś daleko, scenarzysta tego filmu budzi się z krzykiem z koszmaru o swoich przeżyciach na obozie letnim.

Mam mieszane uczucia co do tego filmu, z jednej strony scenariusz jest całkiem niezły i momentami trzyma nieźle w napięciu. Z drugiej strony, drewniana gra aktorów jest po prostu porażająca. Na szczególną uwagę zasługuje jedna z dziewczyn, która każde zdanie wypowiada tym samym tonem – monotonnym krzykiem (obejrzyjcie film, zrozumiecie o co chodzi). Producenci filmu chcieli też chyba oszczędzić na oświetleniu, ponieważ większość scen nocnych jest tak ciemna, że absolutnie nic nie widać. W pewnym momencie było tak źle, że myślałem wysiadł mi monitor. Może jestem staromodny, ale gdy oglądam film chciałbym jednak coś widzieć. Film wydał mi się tez też stanowczo zbyt mało krwawy. Nie wymagam od razu hektolitrów juchy na ekranie, ale w slasherze naprawdę powinno polać się trochę więcej krwi.Ogólnie „Final terror” nie jest szczególnie złym filmem, ale nie ma w nim zbyt wiele rzeczy które zachęciłyby mnie do ponownego jego obejrzenia.

Dla tych, którzy lubują się w odkrywaniu niesławnych kart w historiach znanych autorów niezłą gratką w tym filmie są wczesne role Daryl Hannah i Joego Pantoliano.

Najlepsze momenty
  • Hej to Joe Pantoliano.

  • Tak mamo i tato, jadę do lasu z bandą napalonych facetów. Nie martwcie się, będzie fajnie pa.

  • Hej ta laska wygląda zupełnie jak Darryl Hannah.

  • Hmmm pomyślmy, jedna z osób pod moją opieką zaginęła w lesie, co robić? Wiem, pora na kąpiel w strumieniu i seks z moją kobietą.

  • Dobra ludzie, skończyliśmy na razie zrzynać z „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”, teraz zrzynamy z „Deliverance”.

  • Dlaczego w takich filmach największemu macho zawsze najszybciej odbija.
  • Kłoda z kolcami – Fu. Twórcy „Predatora” totalnie zerżnęli z tego filmu.

wtorek, 17 lipca 2007

Recenzja: Planeta wampirów (Planet of the vampires/Terrore nello spazio)


Jeżeli nie spędziliście ostatnich dwudziestu lat w ziemiance w Puszczy Białowieskiej (bywały takie przypadki), na pewno słyszeliście o filmie pod tytułem „Obcy”. Nie wiem jednak czy wiecie, że Ridley Scott został zainspirowany do jego nakręcenia przez pewien włoski film science-fiction z lat 60-tych. Tak jest, „Planeta wampirów” (lub „Terror z kosmosu” jeżeli władacie włoskim, do czego podobno lepiej się nie przyznawać w towarzystwie) to bezpośredni przodek „Obcego”. Na dodatek jego reżyserem i scenarzystą był kultowy włoski reżyser- Mario Bava.

Dzielni astronauci, w skórzanych skafandrach rodem z teledysku Kraftwerk, zmierzają do planety Aura skąd odebrano tajemniczy sygnał. Na orbicie planety nieznana siła zmusza ich bliźniacze statki Argosa i Galliota do awaryjnego lądowania. Łączność miedzy statkami zostaje zerwana i tylko kapitanowi Argosa udaje się zachować przytomność.

Sytuacja po lądowaniu nie wygląda najlepiej. Powierzchnia planety to psychodeliczny koszmar stworzony z mgły i kolorowych świateł, a silniki statku są uszkodzone więc nie da się jej na razie opuścić. Na dodatek tajemnicze istoty opanowują ciała nieprzytomnych astronautów i zmuszają ich do walki na śmierć i życie. Tylko przytomność umysłu kapitana i jego mocny sierpowy powstrzymują załogę Argosa od wybicia się co do nogi. Załoga Galliota? Cóż, oni nie mieli takiego szczęścia.

Okazuje się, że Aurę zamieszkują obcy wyglądający jak kolorowe światła (niezła oszczędność na kostiumach). Wprawdzie brak im fizycznej postaci, ale potrafią przejmować kontrolę nad nieprzytomnymi, śpiącymi i martwymi. Ponieważ cała załoga Galliota zginęła może to oznaczać tylko jedno.


Zombie w kosmosie!!!


Popatrzmy , tajemnicza zasnuta mgłą planeta, obcy opanowujący ciała swoich ofiar, walka na śmierć i życie o przetrwanie. Dla tych którzy naprawdę nie mogą dostrzec podobieństwa mamy jeszcze obcy statek o dziwacznej konstrukcji i ogromny szkielet jego byłego pilota.
Oczywiście nie należy traktować „Planety...” tylko jako przodka „Obcego” i historycznej ciekawostki, Mario Bava nakręcił naprawdę porządny, trzymający w napięciu horror.

Szczególna uwaga należy się dobrym zdjęciom oraz szalonej scenografii. Pisałem już o fetyszystycznych skafandrach i psychodelicznej powierzchni planety, ale nie wspominałem o dziwacznym wyglądzie statków. Statek obcych wygląda prawie tak dziwacznie jak jego odpowiednik z filmu Scotta, ale w końcu czego się spodziewać po wnętrzu UFO, mebli z Ikei? Wnętrze Argosa wygląda jednak równie niesamowicie: ogromne mroczne kajuty długie korytarze i sprzęt o dziwnych kształtach. Po prostu kosmolot doktora Caligari. W połączeniu z mroczna fabułą sprawia to ze film przypomina koszmar oparty na science-fiction z lat pięćdziesiątych.


NAJLEPSZE MOMENTY


  • Najlepszy tekst: ”To nie promieniowanie kosmiczne, to rzeczywistość, rzeczywistość którą sami zobaczymy.”

  • Może te skafandry wyglądają ciekawie na żeńskiej części załogi, ale faceci po czterdziestce nie powinni nosić jednoczęściowych skórzanych kostiumów. Nie wiem też, do końca o co chodzi z tymi kołnierzami do połowy policzków. Błyskawice SS na ramionach to naprawdę przesada

  • Kapitan Argosa to największy twardziel w kosmosie. Wytrzymuje przeciążenie, które powala całą jego załogę, później na statku obcych przenosi gołymi rękami przedmiot rażący go prądem. Poza tym potrafi powalić opętanego przez obcych załoganta jednym ciosem. Gdyby dzisiaj ktoś zrobił remake tego filmu, grałby go Clint Eastwood, albo Tommy Lee Jones.