czwartek, 3 lipca 2008

Recenzja: "Necronomicon"

Howard Philips Lovecraft jest chyba rekordzistą, wśród autorów horrorów, pod względem ilości zekranizowanych książek i opowiadań. Niestety, trochę gorzej jest już, z ilością udanych ekranizacji. Podejrzewam wręcz, że z każdym nowym filmem, opartym na jego twórczości, grób Lovecrafta zapada się o kilka milimetrów, gdy jego obracające się zwłoki wwiercają się w głąb ziemi.

Tym razem, twórczość Samotnika z Providence, wziął na warsztat, Brian Yuzna– facet z niezłym doświadczeniem, w przenoszeniu mitów Cthulhu na ekran (Re-animator, From Beyond). Trzeba mu przyznać, że podszedł do zadania, z dużą dozą zdrowego rozsądku. Zamiast próbować nakręcić film, na podstawie jednego z opowiadań Lovecrafta, Yuzna postanowił stworzyć ich antologię.

Jak każda porządna, horrorowa antologia, film zaczyna się od historii, łączącej wszystkie opowieści. Howard Philips Lovecraft (Jeffrey Combs ), przybywa do biblioteki, prowadzonej przez tajemniczych mnichów. Podstępem, dostaje się do pomieszczenia, gdzie przechowywany jest Necronomicon – księga zawierająca najstraszliwsze sekrety wszechświata. Podobno lektura, nawet jednej stronicy tego tomu, wystarczy by doprowadzić każdego do szaleństwa, ale cóż, research do nowych opowiadań sam się nie zrobi, więc pisarz zabiera się do lektury.

Historia I: Utopieni
Edward De Lapoer (czyt. Delapołer), przybywa do, położonej nad morzem, rodzinnej posiadłości. W jej ponurych murach, ma nadzieję zapomnieć o wypadku, w którym zginęli jego żona i syn. Przypadkiem, Edward znajduje pamiętnik swojego prapradziadka (Richard Lynch), który również stracił najbliższych. W desperacji, próbował przywrócić ich do życia, z pomocą Necronomiconu. Jak można się domyślić, nie skończyło się to dobrze. Niepomny na ostrzeżenia przodka, Edward znajduje jego egzemplarz Necronomiconu i podejmuje własną próbę. Niektórym brak, po prostu, instynktu samozachowawczego.

"Utopieni” to raczej średnia historia. Kompetentnie zrealizowana, ale bez polotu. Mocno wkurzający jest główny bohater - kandydat do wszechświatowej Nagrody Darwina. Przeczytawszy, jak to próba ożywienia zmarłych, z pomocą Necronomiconu, doprowadziła jego przodka do szaleństwa i samobójstwa, stwierdza „spoko mi się na pewno uda” i rusza rysować pentagram na podłodze. Całkiem niezłe są za to efekty specjalne, filmowcy pokusili się nawet o próbę przedstawienia samego Cthulhu. Rezultat jest raczej, mieszany, ale cóż, mały plus za próbę.

Historia II: Zimno
Opowiedziana w retrospekcji, historia dziewczyny z prowincji, uciekającej przed molestującym ją ojczymem do wielkiego miasta. Bohaterka spotyka tajemniczego lekarza, cierpiącego na „chorobę”, przez którą musi zawsze przebywać w zimnie. Lekarz i dziewczyna zakochują się w sobie, ale on ukrywa przerażający sekret, związany z naturą dręczącej go „choroby”.

Stanowczo najsłabsza historia ze wszystkich, pewnie dlatego że oparta na jednym ze słabszych opowiadań Lovecrafta. Scenariusz jest sztampowy, a twist na końcu można zobaczyć gołym okiem z orbity. Saturna.

Historia III: Szepty
Dwoje policjantów ściga seryjnego mordercę, zwanego Rzeźnikiem. Ich radiowóz ma wypadek i tracą przytomność. Gdy są nieprzytomni, policjant zostaje zaciągnięty, do pobliskiego magazynu. Jego koleżanka, odzyskawszy przytomność, rusza w pościg. W magazynie spotyka, cokolwiek dziwacznego, faceta, który obiecuje zaprowadzić ją do kryjówki Rzeźnika. Niestety, nie wie, że będzie musiała zmierzyć się z czymś gorszym niż zwykły psychopata. Czymś, co mieszka w tunelach pod miastem, od bardzo bardzo dawna.

Dobrze, że ta historia jest na samym końcu, bo stanowi prawdziwe clou programu. Tym razem, w fotelu reżysera zsiadł sam Yuzna i to widać. „Ciemność” to kawał paskudnego, krwawego horroru, łączący prawdziwie Lovecraftowskie klimaty (pradawne tunele pod miastem) z irracjonalnością i nastrojem osaczenia rodem z sennego koszmaru. Dla samej tej nowelki warto obejrzeć „Necronomicon”.

Necronomicon” to średnia ekranizacja Loevcrafta. Właściwie nie można nazwać go nawet ekranizacją. Jest to raczej „film oparty na motywach”. Z trzech przedstawionych historii, tylko „Zimno” oparte jest bezpośrednio na opowiadaniu pisarza z Providence. Pozostałe dwie, to odpowiednio: mieszanka historii o Cthulu i „Szczurów w murach” (Utopieni) oraz film oparty na motywach „Szepczącego w ciemności” (Szepty). Paradoksalnie, właśnie historia oparta na opowiadaniu jest, ze wszystkich trzech, najgorsza. Trzeba przyznać, że film zrealizowany jest ze sporą dozą technicznej sprawności i przy użyciu niezłych jak na lata 90-te efektów*. Mimo to, gdyby nie „Ciemność”, nie warto byłoby go oglądać.

Najlepsze momenty:

  • Hej to Jeffrey Combs
  • Stary dom zbudowany na jaskiniach, w horrorze = wyrok śmierci.
  • Hej to Richard Lynch.
  • Firma kurierska Dagon, dobry wieczór.
  • Technicznie rzecz ujmując, przy przyzywaniu sił ciemności, powinno się stać w środku pentagramu.
    Neonowy pentagram protekcyji.
  • Niezwykły, chłopiec ośmiornica.
  • Pentagram dalej tu jest, po stu latach! Kurde sprzątaczka się opieprza.
  • Flet-fu.
  • Dlatego, w takich sytuacjach, warto pomyśleć o uprzednim rozłożeniu folii.
  • Meltdown
  • Witamy w nagrodach Darwina
  • Cthulu w bibliotece
  • Po tym będzie plama

*Najlepszy efekt, to sztuczny podbródek. Zmieniający Jeffreya Combsa w HP Lovecrafta.

Brak komentarzy: