środa, 12 września 2007

Recenzja: "Zemsta doktora X" ("The revenge of doctor X")

Pewnie myślicie, że film pod tytułem „Zemsta doktora X” opowiada o doktorze X i jego, no nie wiem, zemście!!! Dlatego też, od razu, pozwolę sobie wyprowadzić was z błędu. W filmie nie występuje nikt o nazwisku lub imieniu na literę X, no i właściwie nie ma żadnej zemsty. Zgadza się tylko to, że główny bohater jest doktorem. Przyznaje, że nie ma to żadnego sensu, ale scenarzystą tego filmu był śp. Ed Wood, więc powinniśmy być wdzięczni, że główny bohater nie nosi swetrów z angory.

Wspomnianym doktor to pracujący w NASA doktor Bragan, który ma zarąbisty wąs i poważne problemy z samokontrolą. Jego główna metoda komunikacji to głośne krzyczenie na ludzi, co jest tak męczące, że dostaje zawału. Nakamura –asystent doktora , proponuje mu podróż do Japonii, teoretycznie w celu wypoczynku, ale widać że tak naprawdę chciałby pozbyć się dupka z laboratorium chociaż na miesiąc. W drodze na lotnisko Bragan zatrzymuje się na stacji benzynowej, gdzie natyka się na muchołówki (patrz zdjęcie). Zafascynowany roślinami postanawia zabrać je ze sobą do Japonii.

Na lotnisku w Japonii Bragan spotyka Noriko –kuzynkę Nakamury, która wszystkie swoje kwestie wypowiada jakby uczyła się ich fonetycznie. Kuzyn przekazał jej, że doktor będzie potrzebował ciszy i spokoju, zabiera go więc do należącego do jej rodziny opuszczonego hotelu. Hotel jest wprost idealny dla szalonego naukowca: położony na totalnym odludziu, w pobliżu aktywnego wulkanu. Ma nawet własnego Igora (Igor san?)- garbatego dozorcę, który lubi grać na organach i zrzucać na ludzi dachówki.

Bragan postanawia udowodnić, że zwierzęta wywodzą się od roślin. Z niewiadomych przyczyn wymaga to: skrzyżowania muchołówki z drapieżnym wodorostem, hormonów i wyładowań elektrycznych. W końcu jednak gość jest botanikiem i wie co robi. Produktem eksperymentu jest człowiek muchołówka!!! Zmutowana roślina nie chce jednak prawidłowo rosnąć. Okazuje się że do rozwoju potrzebuje krwi, wystarczy jeden szczeniak i wraca do zdrowia. W tej sytuacji Bragan zmienia się w stuprocentowego szalonego naukowca i postanawia zdobyć krew na własną rękę. To oczywiście nie może skończyć się dla niego dobrze, pora na wieśniaków z pochodniami.

„Zemsta doktora X” to jeden z tych filmów, które w teorii brzmią świetnie, ale tak naprawdę są doć nudne. Problem w tym, że przez większą cześć filmu nic się nie dzieje. Potwór pojawia się dopiero jakieś 30 minut przed końcem. Przez pozostałą godzinę oglądamy jak Bragan krzyczy na ludzi, krzyżuje rośliny i poluje na wodorosty. Botanika nie jest najbardziej ekscytującą nauką pod słońcem i „Zemsta..” dobitnie to udowadnia. Trzeba jednak przyznać, że trochę szaleństwa Eda Wooda przesiąkło do filmu. Pomijam już człowieka-muchołówkę, usypiającego ofiary wydzielanym przez siebie gazem, film pełen jest innych „Woodyzmów”. Dozorca (wymarzona rola dla Tora Johnsona) ma własny motyw muzyczny, który podąża za nim wszędzie. Wulkan koło laboratorium wybucha jakieś 10 razy dziennie, a teorii Bregana nie powstydziłby się dr Vornoff z „Narzeczonej potwora”. Gra aktorów i efekty specjalne również są na poziomie filmów Wooda. Niewielkim bonusem dla oglądających film samców są dwie sceny z Japonkami topless, ale w tych czasach żeby coś takiego zobaczyć wystarczy odpalić net.

Najlepsze momenty:

  • właśnie miałeś zawał? Nie ma problemu, strzel sobie drinka.
  • hej , patrz na moje węże
  • spontaniczna lawina
  • spontaniczna eksplozja wulkanu
  • gościu, przestań gadać do roślin
  • cycuszki
  • „Rośliny mają gruczoły jak ludzie"
  • cycuszki (inne)
  • weź kozę, weź kozę

Dla zainteresowanych, film można znaleźć pod tym adresem:

sobota, 8 września 2007

Recenzja: "Zombie survival podręcznik obrony przd atakiem żywych trupów:

W dzisiejszych czasach wszyscy wydają podręczniki. Na półkach księgarni w całym kraju można znaleźć tony książek, które –w teorii- nauczą nas: tańczyć żeglować, hodować bonsai czy wypychać zwierzęta. Oczywiście większość tych pozycji to totalna makulatura (z wyjątkiem „Nauki taksidermi w weekend”, bardzo przystępna i fachowa wypróbowałem już kilka pomysłów), miło więc wiedzieć, że w zalewie drukowanego badziewia pojawiła się naprawdę ciekawa i wartościowa pozycja.

Mowa tu oczywiście o książce „Zombie Survival - Podręcznik obrony przed atakiem żywych trupów” autorstwa Maxa Brooksa (syna Mela Brooksa –tak tego Mela Brooksa – co samo w sobie czyni go jednym z najbardziej zarąbistych ludzi świata), która -jak sama nazwa wskazuje- uczy nas jak przeżyć atak zombie. Niektórzy mogą sarkać, że nie ma sensu wydawać kasy na takie głupoty. W końcu zombie nie istnieją i lepiej już kupić „Naukę tanga w weekend”. Tym osobom uprzejmie sugeruję, żeby poszły na stację metra i oddały mocz na trzecią szynę. Zobaczymy jak bardzo przyda wam się znajomość tańców latynoamerykańskich w obliczu ataku żywych trupów, palanty.

Wracając do książki, Brooks wyjaśnia nam jak przygotować się do epidemii zombizmu (moje nowe ulubione słowo) i co robić gdy ona nastąpi. Poradnik podzielony jest na siedem rozdziałów, w których opisana jest: natura zagrożenia („Zombizm mity i rzeczywistość”), sposoby zwalczania („Uzbrojenie i techniki zwalczania”), przygotowanie fortyfikacji („Obrona”), walka („Atak”) i ewakuacja z zagrożonego terenu („Ucieczka”), oraz co zrobić gdy wreszcie dojdzie do zombiapokalipsy („Przeżyć w świecie żywych trupów”).

Najciekawszy jest jednak ostatni rozdział – „Zombie na przestrzeni dziejów”, opowiadający o zarejestrowanych atakach od czasów prehistorycznych do dnia dzisiejszego. Doskonale podkreśla on porady zawarte w poprzednich rozdziałach: rozpoznaj zagrożenie, strzelaj w głowy i – co najważniejsze -nie panikuj!! Wszystko to opisane jest w przystępny sposób i stosunkowo proste do zastosowania w praktyce. Wprawdzie niektóre porady są wyraźnie przystosowane do realiów USA (łatwy dostęp do broni palnej i duża ilość domów jednorodzinnych), ale sądzę że przy odrobinie kreatywnego myślenia, można je dostosować do naszych warunków.

Polecam te książkę wszystkim, którzy szukają ciekawego i niebanalnego poradnika, jak również tym którzy, podobnie jak ja, wierzą że trzeba być przygotowanym na każde zagrożenie. Teraz przepraszam, ale muszę sprawdzić gdzie na sieci kupię szpadel z Szaolin.



PAMIĘTAJACIE TA KSIĄŻKA MOŻE WAM URATOWAĆ ŻYCIE

czwartek, 6 września 2007

Recenzja: "Hotel śmierci" ("See no evil")

Jeżeli „Hotel śmierci” wejdzie do historii horroru, stanie się tak tylko z jednego powodu. Dzięki niemu wreszcie wiemy, jakim cudem psychopatyczni mordercy zawsze wiedzą gdy ktoś w okolicy uprawia seks ? Odpowiedź jest prosta – systemy alarmowe. Jacob Goodnight – morderczy psychopata grasujący w tym filmie - rozmieścił w służącym mu za kryjówkę opuszczonym hotelu alarmy (żyłka przymocowana do sprężyn w łóżku+ dzwonek) informujące, w którym pokoju ktoś uprawia ruchy posuwisto zwrotne. To naprawdę przełomowy moment w historii slasherów i liczę na to ze inni pójdą śladem twórców filmu i pokażą nam inne, dotychczas ukryte, strony działalności psychopatów. To właściwie jedyne co można powiedzieć dobrego o „Hotelu śmierci”, film jest: mało oryginalny, nudny i zupełnie nie straszny.

Fabuła jest prosta: grupa młodocianych przestępców, pod opieką byłego policjanta, ma spędzić weekend sprzątając opuszczony hotel, co przyczyni się do skrócenia ich wyroków. Nie wiedzą jednak, że hotel zamieszkuje wspomniany już kolekcjonujący gałki oczne. psychopata. Niestety zanim Goodnight i jego ulubiony hak zabiorą się do roboty, musimy znieść jakieś 320 minut irytujących postaci i wątków fabularnych zmierzających do nikąd. Scenarzysta postanowił być sprytny i dać poszczególnym bohaterom ich własne watki fabularne, szkoda tylko ze żaden z nich nie zostaje rozwiązany i robią wyłącznie za wypełniacz.

Oczywiście potem Goodnight rusza do pracy, ale ta cześć filmu jest tak stereotypowa i nudna ,że pozostaje tylko patrzeć na zegarek i czekać na napisy końcowe. Jedyna scena która mnie rozbawiła, to ta w której jedna z bohaterek – klon Paris Hilton- zostaje zamordowana swoim telefonem komórkowym. Przeraziła mnie za to scena w której Goodnight, onanizuje się gapiąc się na uwięzioną dziewczynę. Już sam wraz jego twarzy sprawił że musiałem strzelić setę dla uspokojenia nerwów.

„Hotel śmierci” wyprodukowany został przez Światową Federację Wrestlingu (Goodnighta gra zapaśnik Kane), co dobrze się składa bo przypomina właśnie kiepski mecz wrestlingu. Dużo krzyku, kiepskiej gry aktorskiej, a całość nudna i przewidywalna.

Najlepsze momenty

  • Telefon komórkowy-fu
  • Dobra, skąd wzięły się te ludożerne psy?
  • Nie wiem kto wpadł na pomysł sceny z onanizującym się Goodnightem, ale kiedyś znajdę go i pobiję specjalnie zakupionym w tym celu szpadlem.