Recenzja: "Santa Claus conquers the Martians"
Ponieważ mamy święta, postanowiłem ulec dyktatowi masmediów i obejrzeć jakiś świąteczny film. Mój wybór padł na „Santa Claus conquers the Martians” - film dla dzieci z 1964, powszechnie uważany za jeden z najgorszych w historii kina.
Jak w każdym szanującym się świątecznym filmie, akcja rozpoczyna się na Marsie. Miejscowe dzieci, z niewiadomych przyczyn, są smutne, apatyczne i nie chcą spać. Jak zwykle w takich przypadkach, winne okazują się komputery. Mali Marsjanie spędzają całe dzieciństwo podłączeni do kompów i mają mózgi tak naładowane wiedzą, że nie potrafią być już dziećmi. Za radą najstarszego Marsjanina, król Marsjan - Ki-Mar postanawia wyruszyć na ziemię i porwać najweselszego człowieka we wszechświecie- Świętego Mikołaja. Temu planowi przeciwny jest Voldar- doradca króla z wąsami ala Frank Zappa i (sądząc po zachowaniu) poważnym niedoborem błonnika. Do wyprawy przyłącza się też Dropo- najbardziej leniwy (i wku####ający), gość na Marsie. Zanim film dobiegnie końca będziecie szczerze pragnęli jego śmierci, obiecuję wam to.
Marsjanie przylatują na ziemię swoim kartonowym UFO i zabierają się za poszukiwanie brodacza w czerwonym kubraku. Niestety akurat zbliżają się święta i wszędzie jest pełno takich gości. Porywają więc dwoje dzieci i każą im wskazać drogę do prawdziwego Mikołaja. Po dotarciu na miejsce, porywają Świętego i, razem z dziećmi, zabierają na Marsa. W drodze na Marsa Voldar, próbuje ich zabić, ale Ki-Mar skopuje mu tyłek w walce w stylu „Stawki większej niż życie” i wszyscy docierają bezpiecznie na miejsce. Mikołaj od razu rozwesela małych Marsjan i uruchamia fabrykę zabawek, niestety Voldar ucieka z więzienia i ponownie atakuje. Oczywiście mamy do czynienia z filmem dla dzieci, więc wszystko kończy się dobrze.
„Santa Claus conquers the Martians” to naprawdę bolesny film. Każdy jego szczegół: od gwałcącej uszy piosenki tytułowej, poprzez niewiarygodnie głupie gagi, do drewnianej gry wszystkich aktorów zdaje się być zaprojektowany specjalnie by zniszczyć umysł widza. Wprawdzie niewiarygodnie tanie dekoracje i efekty specjalne (szczególnie TORG –kartonowy robot) dostarczają nieco rozrywki, ale cała reszta to jeden wielki BÓL. Według mnie, w latach sześćdziesiątych ludzie wierzyli, że dzieci, zanim dostaną gwiazdkowe prezenty, powinny przeżyć porządną traumę, żeby im się w głowach nie poprzewracało. Właśnie takiego podejścia brakuje mi w nowoczesnym, bezstresowym wychowaniu.
Najlepsze momenty:
- Hej to Pia Zadora
- Kostiumy Marsjan, szczególnie anteny od telweizorów na głowach.
- TORG rządzi
- Ki-Mar vs Voldar
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz