Recenzja: "Lęk"
Grupa młodych ludzi wybiera się do Irlandii, żeby zażyć, w tamtejszych lasach; słońca, świeżego powietrza i przede wszystkim, magicznych grzybków. Główna bohaterka filmu – Tara ma jeszcze jeden, ważniejszy cel – Jake’a – miejscowego chłopaka, którego poznała podczas wakacji. Podczas porannego grzybobrania, Tara omyłkowo zjada trującego grzyba, znanego z wywoływania halucynacji i mistycznych transów. Szybciej niż moglibyście zaśpiewać „White rabbit”, dostaje ataku, podczas którego ma przerażające wizje przyszłości.
Podczas gdy Tara odsypia najgorszą jazdę swojego życia, pozostali opowiadają sobie historie przy ognisku. Z opowieści Jake’a wynika, że wybrali na biwak najbardziej przerażający las na całej szmaragdowej wyspie. Nie będę wchodził w szczegóły, ale zawiera ona takie perełki jak: sierociniec gdzie działy się potworne rzeczy, dzieciaka ze spaloną twarzą, szalonego mnicha z nabijaną ostrzami laską i masakrę pod wpływem grzybów. Dorzućcie do tego jeszcze, mieszkających w lesie, byłych pensjonariuszy sierocińca, rodem z irlandzkiej wersji „Deliverance” i człowiek zaczyna się zastanawiać czy bohaterowie nie powinni byli pojechać w jakieś bezpieczniejsze miejsce np. do Afganistanu.
W środku nocy Bluto – największy i najgłupszy z całego towarzystwa, próbuje grzybowego wywaru i nawalony wyrusza na przechadzkę po lesie. Ten wybitnie idiotyczny pomysł, jest również jego ostatnim. Kiedy rankiem, koledzy nie są w stanie go znaleźć, ruszają do lasu na poszukiwania. Naćpani po uszy grzybami. Teraz dopiero zacznie się zabawa.
Nakręcony w Irlandii „Lęk” (notabene, nagroda złotego buraka, dla tłumacza, który przetłumaczył „Shrooms”- grzybki, jako „Lęk”), początkowo wygląda na typowy Slasher Na Łonie Przyrody. Początek filmu zdaje się idealnie pasować do tej konwencji: grupa młodzieży płci obojga – jest, odległe miejsce ze straszną przeszłością – jest, seks i narkotyki – są, tajemniczy morderca – jest. Na szczęście, gdy bohaterowie wyruszają na poszukiwanie Bluta, film zaczyna robić się ciekawy.
Dużym plusem „Lęku” jest jego mocno nierealna atmosfera. Bohaterowie wędrują po lesie, nawaleni po uszy grzybkami i nie wszystko, co widzą i słyszą jest prawdą. Strona wizualna, stanowi jeden z większych plusów filmu. Większość akcji toczy się (o dziwo) w ciągu dnia, a świetnie sfilmowany, wilgotny, irlandzki bór, dodaje tylko nierealnego nastroju. Momentami miałem wrażenie, że bohaterowie krążą po lesie z baśni braci Grimm. Spokojnie mógłbym uwierzyć, że w takiej okolicy grasują szaleni mordercy.
Dużym minusem filmu są za to jego bohaterowie. Nie dość, że są irytujący to, przez większą część filmu, wykazują inteligencję i zdolność rozwiązywania problemów na poziomie płazińców. Można by to uznać za całkiem realistyczne, w końcu od ludzi na haju trudno wymagać rozsądnych i wyważonych decyzji. Trzeba jednak pamiętać, że ci sami ludzie uznali łażenie po lesie na po grzybkach za dobry pomysł. Zresztą na trzeźwo też są nie do zniesienia.
Zadajcie sobie pytanie; czy piękne zdjęcia i ciekawy, lekko oniryczny nastrój rekompensuje towarzystwo bandy irytujących idiotów. Jeśli odpowiedź brzmi „tak”, to w porządku, możecie obejrzeć ten całkiem niezły horror. Jeśli nie, sugeruje alkohol, powinien trochę osłabić uczucie irytacji.
Najlepsze momenty:
- Żadnych telefonów komórkowych? No cóż, miło było was poznać.
- W tej części Irlandii słowa „Droga i „Sklep mięsny” są równoznaczne.
- Czy wyście specjalnie wybrali najstraszniejszy las w całej Irlandii.
- Tak jest gościu. Środek nocy to idealna pora na przechadzkę szczególnie po grzybkach.
- Gadająca krowa.
- Atak na krocze. Auuu!!!
- Irlandzka wersja Jasona?
- Siekiera - fu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz