sobota, 27 października 2007

Recenzja: "Dr Tarrs Torture Dungeon"

Pisałem już wprawdzie wcześniej, że horror zaludniają ludzie z poważnie ograniczoną percepcją(czytaj większość nie zauważyłaby Wielkiego Cthulhu nawet gdyby wsadził im mackę w odbyt), ale główny bohater tego filmu –Gaston LeBlanc bije po prostu wszelkie rekordy.

Nie jestem może najbardziej spostrzegawczą osobą na świecie (za dużo syropu na kaszel). Wystarczyłoby mi jednak jakieś pięć minut pobytu w szpitalu psychiatrycznym gdzie toczy się akcja filmu, żeby stwierdzić że coś w nim poważnie nie gra. Konkretnie to, że po całej okolicy biegają wariaci, a szef całego interesu – dr Mailiard sam nie wygląda na zbyt normalnego.

LeBlanc przybywa do szpitala, w celu napisania artykułu o stosowanej w nim najnowszej kuracji. Polega ona, na puszczaniu wariatów luzem i pozwalaniu im na wszystko na co mają ochotę. Wydaje ci się że jesteś kurczakiem, masz trochę ziarna. Chcesz biegać po lesie przebrany za diabła i straszyć ludzi, nie ma sprawy.



Mailliard oprowadza LeBlanca po swoich włościach, pokazuje mu najciekawsze przypadki (to jest Pan Kurczak, a to koleś którego głodzę na śmierć) i gada jak o potłuczony o maszynach orgonalnych i liściach baobabu. Mimo tego LeBlanc, jakimś cudem, nie dostrzega, że jego gospodarz ma kolosalnego świra. Zauważa to dopiero wtedy gdy ląduje pojmany w lochu. Okazuje się że wariaci, pod wodzą Mailiarda, zbuntowali się i uwięzili personel szpitala. LeBlanc będzie musiał się uwolnić zanim spotka go kuracja systemem Doktora Smoły i Profesora Pierza.

„Dr Tarrs torture dungeon” jest całkiem wierną adaptacją opowiadania Edgara Alana Poe „System Doktora Smoły i Profesora Pierza”. Niestety nieco za dobrze oddaje klimat oryginału. Opowiadania Poego opisywane są różnie, ale nikt jeszcze nie nazwał ich „wartkimi” czy też „pełnymi akcji”. Wolne tempo w połączeniu z groteskowymi scenami tworzy oniryczny klimat, który prawie pozwala zapomnieć, że przez większą część filmu nic się nie dzieje.

Najlepsze momenty:
  • Koleś przebrany za diabła kontra szalony mnich.
  • Z wysokiego baobabu spadną liście „tak” i „nie”. Eugenia przestanie istnieć, lecz świat odrodzi się gdyż zamieszkuje korzenie baobabu.” – Cytat z Doktora Maliarda
  • Pan Kurczak rządzi
  • Gołe piersi
  • Krab jako instrument muzyczny
  • Żółw morski-fu

czwartek, 18 października 2007

Recenzja: "Sadysta" ("The sadist")

„Sadysta” to zaskakujący film. Biorąc pod uwagę rok jego produkcji (1963) i odtwórcę roli głównej (Arch Hall Junior – „gwiazda” filmów dla nastolatek) można się spodziewać kolejnego tandetnego filmu o młodocianych chuliganach jakich kręcono wtedy na pęczki. W tym wrażeniu utwierdza widza rozpoczynający film, niewiarygodnie tandetny monolog (Oto oblicze sadysty, jego jedyny cel krzywdzić innych , przewraca skrzynki pocztowe i nie oddaje na czas książek do biblioteki etc.). Zaskakujące jest to, że ”Sadysta” to sprawnie zrobiony, niskobudżetowy thriller z kilkoma –jak na tamte czasy - naprawdę wstrząsającymi momentami.

Troje nauczycieli jedzie do Los Angeles na mecz bejsbolu. Jak to często bywa w takich filmach, ich samochód nawala i muszą zatrzymać się gdzieś na totalnym zadupiu. Na szczęście w pobliżu jest opuszczona stacja benzynowa. Jej właściciel musiał opuścić ją całkiem niedawno i w pośpiechu, bo zostawił na stole niedojedzoną, ciepłą kolację. Szybko okazuje się, że stacja nie jest całkiem opuszczona. Pojawia się młody chłopak z pistoletem i oświadcza belfrom, że on i jego dziewczyna – Julie, zabiorą ich samochód. Jeżeli im się to nie podoba, mogą porozmawiać z Panem pistoletem. Już chyba wiadomo co się stało z właścicielem stacji, prawda?

Chłopak to Charlie Tibbs ( Arch Hall Junior panie i panowie)- poszukiwany listem gończym morderca, uciekający razem ze swoja dziewczyną przed policją. Ich modus operandi jest prosty – łapią stopa , a każdy biedny frajer który chce ich podwieźć, szybko kończy z kulą w czole. Wygląda na to, że Charlie wcale nie ma zamiaru puścić nauczycieli żywcem, ale zanim z nimi skończy chce się trochę zbawić.

Najciekawsze w „Sadyście” jest to, że stanowi on zapowiedź mroczniejszych i bardziej brutalnych horrorów z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Koncepcja na której opiera się fabuła - konfrontacja przeciętnych ludzi z niebezpiecznymi psychopatami, pojawiła się później. w „Teksańskiej masakrze piłą mechaniczną” i „ Wzgórza maja oczy”. W filmie możemy też znaleźć subtelną zapowiedź slasherów („subtelną” i „slasherów” to nie są słowa często używane w jednym zdaniu), mamy scenę znajdowania ciał ofiar i ostateczną konfrontacje w stylu final girl. Sam Charlie to daleki kuzyn Leatherface’a z „TMPM” i Kruga z „Ostatniego domu po lewej”. Współczesny jaskiniowiec, niezbyt mądry, ale całkiem sprytny i naprawdę bezwzględny. Najbardziej przerażające w nim i Julie jest to, że przez większą cześć czasu zachowują się jak dzieci, kierują się tylko i wyłącznie swoimi zachciankami. Zabijają i torturują swoje ofiary nie dla zysku czy z potrzeby zemsty, ale dlatego że to takie zabawne.

„Sadysta” mimo tandetnych momentów, naprawdę dobrze trzyma widza w napięciu i ma całkiem duże Cojones. Kilka scen z tego filmu jest brutalnych nawet jak na dzisiejsze standardy. Dla widzów oglądających go w 1963 r. musiał być naprawdę dużym szokiem.

Najlepsze momenty:

  • W latach 60-tych biała koszula z krótkim rękawem i krawat sznurowadło, stanowiły coś w rodzaju munduru;
  • Ujęcie z punktu widzenia pistoletu;
  • Arch Hall Junior podejrzanie dobrze gra lekko niedorozwiniętego rednecka;
  • W Kalifornii w każdej piwnicy jest gniazdo grzechotników.

czwartek, 11 października 2007

Creature from the haunted sea - Bonus haiku


Gumowy potworze
Kosztowałeś piętnaście dolców
Lecz radujesz moje serce

Recenzja: "Creature from the haunted sea"

Creature from the haunted sea” trudno nazwać dobrym filmem. Warto jednak go obejrzeć z jednego, prostego powodu.

ZARĄBISTE

Widzicie co miałem na myśli. Jeżeli nie jest to jedna z najbardziej zarąbistych rzeczy jakie kiedykolwiek widziałem, to na pewno jest w pierwszej dziesiątce. Szkoda że film w którym się znajduje nie jest lepszy.

Po rewolucji na Kubie, grupa wojskowych ucieka do USA razem ze sporą częścią kubańskiego skarbca. Jakiś czas później postanawiają przemycić kasę z powrotem na Kubę i użyć jej do ufundowania kontrrewolucji. Do pomocy wynajmują Renzo Capette – sycylijskiego gangstera i jego podwładnych. Ponieważ Wujowi Samowi zależy na sukcesie operacji, do załogi jachtu Renza dołącza Burt Moran (znany pod pseudonimem artystycznym XK150) -agent CIA.

Oczywiście Renzo chce zatrzymać złoto dla siebie. Obmyśla więc „genialny” plan-odstraszyć kubańczyków udając morskiego potwora i kiedy uciekną zgarnąć złoto. Zaczyna więc zabijać żołnierzy, przy pomocy zaostrzonych grabi i przepychacza do kibla (nie pytajcie), tak by wyglądało to na robotę bestii. Nie wie jednak ,że w okolicy grasuje prawdziwy potwór, który najwyraźniej jest mocno zirytowany tym że ktoś się pod niego podszywa.

No dobra więc w jednym filmie mamy: gangsterów, agenta CIA, kubańskich wojskowych i morskiego potwora zrobionego z izolacji do rur. Nie wspomniałem jeszcze o: tropikalnej wyspie, magicznej budce telefonicznej i facecie porozumiewającym się za pomocą odgłosów zwierząt. Może się wydawać, że taki film będzie naprawdę zabawny, niestety muszę wyprowadzić was z błędu. Mimo iż trwa on niewiele ponad godzinę i tak mocno się dłuży. Scenariusz meandruje bez większego sensu, wątki pojawiają się i znikają, brak nawet sensownego zakończenia. Wprawdzie część dowcipów jest tak abstrakcyjna ze graniczy z dadaizmem, jednak większość jest po prostu głupia. Poza genialnym kostiumem potwora i kilkoma radośnie surrealistycznymi momentami nie ma w nim zbyt wiele do polecenia.

Najlepsze momenty

  • Wszystkie ataki potwora
  • Superwąsy – kamuflaż nr 52 .
  • Po rewolucji, na Kubie wszystkim, ale to wszystkim wyrosły brody.
  • Słuchajcie, mamy tylko jeden samochód i wykorzystamy go na maxa.
  • Przepychacz do kibla – fu
  • Skąd na bezludnej wyspie wzięła się budka telefoniczna.
  • Kubańscy wojskowi są tak bardzo przywiązani do swoich medali, ze nawet w nich nurkują.

piątek, 5 października 2007

Biuletyn ZONA MUTANTE

Postanowiłem co piątek opisywać pokrótce ciekawe według mnie nowości na Polskim rynku.

Na ekrany kin wchodzi "Chopper" w reżyserii Andrew Dominika. Film jest oparty na autobiograficznej książce Marka "Choppera" Reeda - Australijskiego przestępcy.
Pomiędzy20 a 38 rokiem życia spędził on całe 13 miesięcy na wolności ,żeby jakoś zagospodarować sobie czas pod celą, zaczął opisywać swoje wyczyny. Trzeba przyznać, że miał o czym pisać, podobno zabił 19 osób i był zamieszany w zabójstwa kolejnych 11. Znany jest również z tego, że aby dostać się na lżejszy oddział w więzieniu kazał obciąć sobie uszy. Co chyba jest najbardziej twardzielskim sposobem w historii więziennictwa.
Obecnie, jest autorem bestsellerów z setkami tysięcy fanów. Poza tym występuje w programach telewizyjnych i filmach oraz nagrywa albumy rapowe. Zrealizował też największe marzenie każdego faceta - nazwano jego imieniem markę piwa.
Co najlepsze, napisał również książkę dla dzieci "Hooky the Cripple" - o garbatym synu prostytutki mordującym znęcającego się nad nim rzeźnika. Jeżeli kiedykolwiek będę miał dzieci, muszę im kupić te książkę.
Ogólnie rzecz ujmując facet jest totalnie przerażający, film oparty na jego autobiografii zapowiada się naprawdę ciekawie .
ZONA MUTANTE chciałaby również serdecznie pogratulować dystrybutorowi, który sprowadził film do Polski 7 lat po jego premierze.

W dniu dzisiejszym na DVD wchodzą "Wyznawcy"w reżyserii Daniela Myricka- jednego z twórców "Blair Witch Project". Film opowiada o dwóch sanitariuszach porwanych przez tajemniczą sektę Sekciarze, pod przewodnictwem Nauczyciela, wierzą że już wkrótce opuszczą planetę Ziemia i udadzą się do lepszego świata. Oczywiście jest mały szkopuł - ciała zamierzają pozostawić na miejscu. Innymi słowy, witamy w Jonestown, spróbujcie proszę lemoniady.
Recenzje filmu są mieszane, ale muszę przyznać, żejako miłosnik mrocznych i paranoicznychklimatów, jestem bardzo zainteresowany. .
Dla zainteresowanych trailer na Youtube oraz strona filmu

Po raz kolejny w kioskach pojawiło się "gazetowe" wydanie "Helraisera-powrotu z piekieł". To już chyba trzecie w tym roku. Jeżeli jeszcze nie macie tego filmu, nadarzaokazja żeby go kupić. We have such sights to show you.

środa, 3 października 2007

Recenzja: "Don't be afraid of the dark"

Lata oglądania horrorów nauczyły mnie wielu rzeczy. Jedna z ważniejszych lekcji brzmi NIE BĄDŹ TAKI CIEKAWSKI. Nie było jeszcze horroru, w którym: wyprawa do opuszczonego domu, wejście do starej piwnicy, czy nawet otwarcie porzuconej lodówki skończyłoby się dobrze.

Za przykład posłużyć może film „Dont be afraid of the dark” . Jego główna bohaterka– Sally, znajduje, w odziedziczonym domu, zamknięty pokój z zamurowanym kominkiem. Oczywiście od razu postanawia, że musi, po prostu musi, przerobić go na swój osobisty gabinet. Nieważne, że klucz do pokoju był dobrze schowany. Nieważne, że kominek jest zamurowany podwójną warstwą cegieł, a szyber zamknięty przynitowaną stalową płytą. Nieważne, że komin prowadzi do studni wiodącej w głąb ziemi. Nieważne, że majster który zamurował kominek ostrzega ją, że „Pewne rzeczy lepiej zostawić w spokoju”. Ona musi mieć swój gabinet! Z kominkiem .

Niektórzy ludzie po prostu kuźwa nie chwytają aluzji.

Wkrótce po otwarciu kominka zaczynają dziać się dziwne rzeczy, przedmioty spadają z półek, a w nocy słychać głosy. Sally jest przekonana, że coś wydostało się z kominka i chce ją dopaść. Próbuje przekonać o tym swojego męża - Alexa, ale jego interesuje tylko organizacja przyjęcia dla szefa. Oczywiście Sally ma racje, kominek zamieszkują małe, paskudne stwory i najwyraźniej chcą ja zaprosić do siebie. Kiedy Alex wyjeżdża w delegację, potworki zabierają się na poważnie do roboty.

“Don’t be afraid of the dark” to przykład, że nawet kręcąc horror dla telewizji można stworzyć coś ciekawego. Ponieważ twórcy nie mogli pozwolić sobie na chlapanie krwią i machanie flakmi, postawili na inteligentny scenariusz i tworzenie nastroju. Wyszli przy tym z założenia, że to co znajome stanowi najlepsze tło dla horroru. Główną bohaterką uczynili więc zaniedbaną przez męża kobietę, obawiającą się (słusznie), że jego kariera jest ważniejsza od niej. Byli przy tym tak skuteczni, że momentami film przypomina mydlaną operę. Oczywiście w mydlanych operach nie występują zazwyczaj mordercze gobliny z wnętrza ziemi. Ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu. „Klan” na pewno wiele by zyskał na takim dodatku.

Pochwała należy się też twórcom efektów specjalnych. Mimo że nie dysponowali dużym budżetem, poradzili sobie całkiem nieźle. Szczególnie dobrze wyszły im powiększone dekoracje, po których biegają aktorzy grający potwory. Same potworki też wyszły całkiem nieźle. Mimo iż ich kostiumy składają się z masek i strojów uszytych ze starych szmat, małe bydlaki wyglądają naprawdę paskudnie .Trochę pewnie pomaga fakt, ze nigdy nie widzimy ich w pełnym świetle.

Najbardziej w tym filmie podoba mi się całkowita irracjonalność scenariusza. Nikt nie próbuje nawet wyjaśniać skąd wzięły się polujące na bohaterkę paskudztwa. Po prostu są i tyle. W połączeniu z realistycznym tłem daje to momentami wrażenie koszmaru sennego. Każdemu chyba śniło się kiedyś coś równie dziwacznego np. człowiek przebrany za bakłażana ścigający go po supermarkecie.

Jeżeli jesteście w stanie znieść horror bez krwi i flaków warto poświęcić półtorej godziny.

Najlepsze momenty

  • Tak kochanie, na pewno masz załamanie nerwowe. I to twoja wina.
  • Mały pomarszczony goblin z brzytwą. Ciekawe co powiedziałby o tym Freud.