Recenzja: "Dr Tarrs Torture Dungeon"

Nie jestem może najbardziej spostrzegawczą osobą na świecie (za dużo syropu na kaszel). Wystarczyłoby mi jednak jakieś pięć minut pobytu w szpitalu psychiatrycznym gdzie toczy się akcja filmu, żeby stwierdzić że coś w nim poważnie nie gra. Konkretnie to, że po całej okolicy biegają wariaci, a szef całego interesu – dr Mailiard sam nie wygląda na zbyt normalnego.
LeBlanc przybywa do szpitala, w celu napisania artykułu o stosowanej w nim najnowszej kuracji. Polega ona, na puszczaniu wariatów luzem i pozwalaniu im na wszystko na co mają ochotę. Wydaje ci się że jesteś kurczakiem, masz trochę ziarna. Chcesz biegać po lesie przebrany za diabła i straszyć ludzi, nie ma sprawy.


„Dr Tarrs torture dungeon” jest całkiem wierną adaptacją opowiadania Edgara Alana Poe „System Doktora Smoły i Profesora Pierza”. Niestety nieco za dobrze oddaje klimat oryginału. Opowiadania Poego opisywane są różnie, ale nikt jeszcze nie nazwał ich „wartkimi” czy też „pełnymi akcji”. Wolne tempo w połączeniu z groteskowymi scenami tworzy oniryczny klimat, który prawie pozwala zapomnieć, że przez większą część filmu nic się nie dzieje.
Najlepsze momenty:
- Koleś przebrany za diabła kontra szalony mnich.
- „Z wysokiego baobabu spadną liście „tak” i „nie”. Eugenia przestanie istnieć, lecz świat odrodzi się gdyż zamieszkuje korzenie baobabu.” – Cytat z Doktora Maliarda
- Pan Kurczak rządzi
- Gołe piersi
- Krab jako instrument muzyczny
- Żółw morski-fu