poniedziałek, 31 grudnia 2007

Recenzja: "Topór" (Hatchet)

"It's not a remake, it's not a sequel and it's not based on a japanese one – OLD SCHOOL AMERICAN HORROR ". Takim hasłem reklamowany był „Topór” i trzeba przyznać, że film całkiem dobrze spełnia te założenia. Uczciwe hasło reklamowe, kto by pomyślał? Teraz tylko czekać deszczu żab i czterech jeźdźców apokalipsy.

Fabuła jest prosta aż do bólu, grupa turystów wybiera się na wycieczkę łodzią po nawiedzonych bagnach w okolicach Nowego Orleanu. Przewodnik wycieczki okazuje się totalną dupą wołową i ładuje łódź na mieliznę. Niebyło chyba jeszcze horroru, w którym wycieczka na łono natury nie skończyłaby się tragicznie i „Topór” kontynuuje tę piękną tradycję. Bagna zamieszkuje* Victor Crowley- potwornie zdeformowany, nadludzko silny mutant, który naprawdę nie lubi obcych. Jak przystało na prostego chłopaka ze wsi, Victor lubi nieskomplikowane rozwiązania. Zamiast piły łańcuchowej używa siekierki, ale najczęściej radzi sobie po prostu gołymi rękami. Jeżeli chcieliście kiedyś zobaczyć, jak wielki zdeformowany mutant w ogrodniczkach rozrywa komuś czaszkę gołymi rękami, to „Topór” jest filmem dla was.

Jeżeli miałbym opisać „Topór” jednym słowem, byłoby nim słowo „Prosty”. Cała fabuła sprowadza się do zabawy w berka na bagnach z psychopatycznym mutantem. Żadnych wątków pobocznych, żadnego zgadywania, kto tak naprawdę zabija, żadnej długiej historii zabójcy. Po prostu Victor, jego siekierka i grupa zgubionych palantów. Jednakże, i to jest ważne, „Prosty” nie znaczy w tym przypadku „Głupi”. Prostota filmu nie wynika z braku wyobraźni jego twórców, lecz raczej ze znajomości widowni docelowej. Ci kolesie wiedzą, że w slasherach najbardziej lubimy efektowne morderstwa, więc nie opierdzielają się tylko przechodzą od razu do rzeczy. Na dodatek „Topór” jest również całkiem śmieszny i to nie w tym kurewsko irytującym „ironicznym” stylu. Żaden z bohaterów nie nazywa się John Carpenter, nikt tez nie wygłasza głośno listy „rzeczy, których nie należy robić w horrorze”**. Zamiast tego mamy niewiarygodnie przesadzone efekty gore (patrz „Martwica Mózgu”), czarny humor i zabawę ze stereotypami. W tym tkwi jednak jedna z niewielu wad filmu, jeżeli bawisz się konwencjami musisz się ich mniej lub bardziej trzymać, przez co film jest mocno przewidywalny***. Na szczęście nie przeszkadza to w dostarczaniu widzowi niezłej rozrywki, a oto tu przecież chodzi.


Najlepsze momenty:

  • Hej, to Robert Englund
  • Hej to Tony Todd
  • Cycuszki.
  • Scena z rozrywaniem głowy, powiem krótko. Wow!
  • Szlifierka-fu
  • Widły-fu
  • Pomocna dłoń, hehehe.

*Lub nawiedza, zależy jak na to spojrzeć, jedna z bohaterek twierdzi, że Victor jest duchem, co całkiem nieźle wyjaśniałoby jego niezniszczalność. Jeżeli to prawda, to mamy di czynienia z pierwszym duchem mordującym ludzi szlifierką.
** Do wszystkich filmowców: kiedy Wes Craven robił to w ”Krzyku” to było zabawne, powtórzone po raz 4784-ty już zabawne nie jest~!!!!!
***Ale, mimo wszystko, czarny ziom nie ginie jako pierwszy.

Brak komentarzy: