Recenzja: "Curse of the Headless Horeseman"
Przyznam się od razu. Jedyny powód, dla, którego obejrzałem ten film, to pseudonim jednej z aktorek - Ultra Violet. Cóż za zarąbiste imię. Gdyby ta laska i Dack Rambo się rozmnożyli, ich dzieci byłyby teraz rasą naszych panów, a my mieszkalibyśmy w ziemiankach.
Niestety Ultra Violet to jedyna zaleta tego filmu. Reszta stanowi dowód, że Nixon miał racje i trzeba było wszystkich hipisów wysłać do Wietnamu. Trochę czołgania się po polach ryżowych wybiłoby im z głowy kręcenie takich filmów.
Fabuła jest prosta jak proza Masłowskiej. Młody lekarz o imieniu Mark, dziedziczy po wujku rozpadające się ranczo. Według testamentu, musi sprawić żeby w ciągu sześciu miesięcy zaczęło znowu zarabiać kasę. Prosi więc o pomoc bandę znajomych hipisów, którzy wyjeżdżają z nim na wieś. Na miejscu kolesia poprosiłbym raczej o pomoc Pana Kanistra Benzyny i jego dobrego kumpla Pana Zapalniczkę (świetni goście, zawsze mi pomagają, kiedy mam jakiś problem).

Mały przerywnik muzyczny - wszyscy razem!
„All the punks are gonna scream yippee
'Cause it's the thing that only eats hippies”
Dead milkmen-„The Thing That Only Eats Hippies”
Czy zabójcą jest Salomon - dozorca Rancho i odrzut z filmu Deliverance, a może jeździec bez głowy naprawdę powrócił? Niestety prawdziwe rozwiązanie tej zagadki godne jest raczej kiepskiego odcinka Scooby Doo.
Jakoś nie mam ostatnio szczęścia do filmów z lat sześćdziesiątych, wpierw „Skidoo” teraz ta chała. No dobra, data premiery tego filmu to 1974, ale uwierzcie mi, duchem tkwi on mocno w epoce dzieci kwiatów. Nie dość, że cała obsada to hipisi, to na dodatek większość scen była improwizowana. Twórcy filmu gardzili też drobnomieszczańskimi konwencjami jak: „budowanie napięcia”, czy „interesująca fabuła” (nie rozumiesz stary te klimaty pętają nas, właśnie tego chce rząd, fsssss*... khk khe khe, też jesteś głodny?).
Gdyby tylko film pokazał nam trochę brutalnych zabójstw hipisów, byłbym przynajmniej nieco usatysfakcjonowany, ale nic z tego. Pierwsze zabójstwo pojawia się dopiero w połowie filmu i nic nie widać, bo dzieje się poza kadrem. Jeżeli film nie potrafi dostarczyć mi nawet tak podstawowej rozrywki jak mordowanie hipisów, to nie chcę mieć z nim nic wspólnego.
Najlepsze momenty:
- Narrator – chyba też jest usmażony
- O nie, hipisi spiewaja "La bambę". Czemu? Czemu wy bydlaki? Ta piosenka nic wam nie zrobiła.
- O nie, ktoś odciął mu głowę. Potem zrobił jej kiepską kopię z paper mache.
* kiepska onomatopeja nieudolnie imitujaca odgłos wdechu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz