środa, 28 maja 2008

Recenzja: "Invasion from the inner Earth"

Invasion from the inner Earth Billa Rebane,(którego ostatnio widzieliśmy szczującego ludzi zabytkową fisharmonią) to naprawdę zwariowany film. Nie w sensie, w którym to słowo jest zazwyczaj używane, czyli: „bzdurny” albo „śmieszny”, ale w tym samym, co ten dziwny gość w autobusie nocnym. Właśnie ten, który przez całą drogę kiwa się na siedzeniu i mruczy coś do siebie, po czym nagle łapie was za fraki i zaczyna krzyczeć, że kosmici ukradli mu paznokcie u nóg. Ogłuszacie go więc, w samoobronie, zabieracie mu portfel i legitymację poselską...aaale chyba się trochę zagalopowałem.

Fabuła filmu, składa się z dwóch, oddzielnych wątków, które aż do samego końca, w ogóle się nie łączą. W pierwszym, na całym świecie, dzieją się naprawdę pochrzanione rzeczy: tajemnicza epidemia wybija całe miasta, ilość spotkań z UFO wzrasta o 3000%, ludzie znikają z przed telewizorów, a tłumy panikują. No dobra, tak naprawdę tylko jeden, dość niewielki, tłum panikuje, ale większego nie było w budżecie filmu*.
Tymczasem, w drugim wątku, trzech naukowców, ich przewodnik i jego córka, tkwią w chacie, w środku lasu, na Zadupiu Puszczańskiem Większym. Dziwne zjawiska, docierają jednak nawet tam. Czerwone światła (w tej roli latarka z czerwonym filtrem) świecą na ściany, a tajemnicze głosy w radiu, wygłaszają dziwnie brzmiące pytania i instrukcje. Gdy jednemu z naukowców odbija i próbuje uciec awionetką przewodnika, coś zestrzeliwuje go w powietrzu.

Invasion from the inner Earth” to tak naprawdę dwa filmy w jednym, obydwa totalnie schrzanione. Pierwszy; mógłby być ciekawym, katastroficznym, filmem science fiction, ale Rebane nie miał nawet jednej setnej budżetu, potrzebnego na jego realizację. Zamiast tego, dał nam kilkanaście, niepowiązanych ze sobą winiet, nie tłumacząc, w żaden sposób, co do jasnej cholery się dzieje. „Hej patrzcie! – mówi –Ludzie biegają po ulicy, ktoś w kanałach puszcza świece dymne, zabójcza mgła atakuje pijaków w knajpie. Oooo, a teraz ci ludzie znikli prosto sprzed telewizora”. „No dobra Bill”- pytamy -ale, o co tu chodzi?”Eeeee... tego, może zobaczymy co tam u naszych przyjaciół w lesie”
Drugi watek – ludzie uwięzieni w środku lasu i zaatakowani przez UFO, też mógł być całkiem niezły i co ważniejsze, nakręcony środkami leżącymi w zasięgu Rebane’a. Zamiast tego, oglądamy jak banda nudziarzy siedzi w chacie, łazi po lesie, gada o UFO i mędzi głośno, co robić dalej.

„Invasion from the inner Earth”, przez większą część czasu, jest po prostu nudny jak flaki z olejem. Dopiero w ciągu ostatnich dziesięciu minut, robi się ciekawy. Ni stąd ni zowąd, jeden z naukowców oświadcza, że za cały ten burdel odpowiadają ufole, którzy przybyli milion lat temu z Marsa (był wtedy bardzo blisko Ziemi, wiecie) i mieszkają pod ziemią. Po czym, nadchodzi zakończenie, które jest tak dziwaczne, że aż nie mam serca go wam zdradzać. Jeżeli naprawdę chcecie się pozbawić tego przeżycia, podświetlcie zaznaczony kawałek tekstu.

(UWAGA SPOILER) Ostatni z naukowców i córka przewodnika, zamieniają się blond dzieci, w przepaskach biodrowych, i przenoszą na słoneczna letnią łąkę.(UWAGA SPOILER)

Gdyby nie to zakończenie, film byłby po prostu nudny i głupi, ale jest ono tak niewiarygodnie bezsensowne, że praktycznie dadaistyczne. Mówię wam, za kilkaset lat, nasze praprarawnuki będą czciły „Invasion from the inner Earth” jako arcydzieło surrealizmu. Niestety, zaraz potem, podbije je cywilizacja inteligentnych tosterów, więc niewiele to da.

Najdziwniejsze, w tym wszystkim, jest to, że Rebane zdaje się uważać cały ten miszmasz: obcych z wnętrza ziemi, tajemniczą epidemię ,dziwne światła i bezsensowne zakończenie za zrozumiałą całość, która powinniśmy potraktować ze stuprocentowa powagą, niemalże jako paradokument. W każdej sekundzie filmu, zdaje się patrzeć nam w oczy i powtarzać: "wiecie oni wczepili mi chip do mózgu".

Jasne Bill, spoko.

Najlepsze momenty:

  • Ennio Morricone na keyboardzie
  • Jest tylko jedno rozwiązanie - UFO
  • Jesteś naukowcem, znasz się na tej całej...nauce
  • OK., naukowiec z brodą zaczyna mnie przerażać.
  • This voice... so penetrating – Nie chcę wiedzieć co masz na myśli.
  • Ennio Morricone na keyboardzie, po raz kolejny. KLASA Bill.
  • UFOna żyłce
  • Zakończenie


*Jak w przypadku innych filmów Billa Rebane – założenie, że istniał jakiś budżet jest czysto teoretyczne.

wtorek, 27 maja 2008

Nasz jest inny. Iron i Metal to dwa zupełnie różne słowa.

Poniżej, widzimy plakat, znanego powszechnie, filmu „Iron Man”.


Z kolei tutaj, widzimy plakat, znanego raczej słabo, filmu „Metal Man”.



Oczywiście są różnice:
  • „Iron Man” - opowiada o genialnym milionerze, który, żeby ratować życie, musi założyć cybernetyczną, super zbroję.
  • „Metal Man” - opowiada o genialnym naukowcu, który żeby ratować życie, musi założyć cybernetyczny, super hełm.
Widzicie, totalnie się różnią.

poniedziałek, 26 maja 2008

W końcu mamy Dzień Matki

W 1978 r Christina Crawford – adoptowana córka Joan Crawford, wydała książkę „Mommie Dearest”; opisującą jej dorastanie ze sławną aktorką. Książka wzbudziła masę kontrowersji, głównie, dlatego że przedstawia Joan Crawford jako: totalną, pokręconą niczym szczur z kibla w Tworkach, wariatkę.


Nakręcony na podstawie książki, film pod tym samym tytułem, do dziś uważany jest za jeden z najbardziej tandetnych dramatów w historii kina. Głównie dzięki, wyczynowo histerycznej, kreacji Faye Dunaway– w roli Joan Crawford, na przykład w tej scenie:



NOO WIRE HANGERS EVEEER!!!

Trailer:

poniedziałek, 12 maja 2008

Rekiny chochliki atakują

Mam oficjalną wiadomość: twórcom horrorów skończyły się „straszne” gatunki zwierząt, o których mogliby kręcić filmy.

Skąd to wiem? Bardzo proste. Jeden z najnowszych horrorów typu Atak Wielkich Rekinów , ma nosić tytuł „Goblin Sharks Attack” – po naszemu „Atak Rekinów Chochlików”. Jakby ktoś nie wiedział, Rekin Chochlik (tak, coś takiego istnieje), wygląda tak.

Wiem, co teraz powiecie. „Kurde, co za paskudny skurczysyn, idealnie nadaje się do horroru”. Powiecie tak, ponieważ jesteście IDIOTAMI!!!

Rekiny Chochliki; żyją na głębokości ok. 250 metrów i żywią się: rybami, skorupiakami i głowonogami. Naukowcy klasyfikują je, jako całkowicie niegroźne dla człowieka. No chyba, że ktoś wygląda jak ośmiornica, co może zdarzyć każdemu.


Na dodatek film, ma zawierać scenę, w której bohaterowie walczą z rekinami, z pomocą pił łańcuchowych. W innych okolicznościach, na wieść o czymś takim, upiłbym się z radości. Filmowcy postanowili jednak, odebrać mi nawet tę, drobną przyjemność. Twierdzą mianowicie, że wykorzystali w tej scenie, prawdziwe, martwe rekiny. KLASA, ludzie, klasa przez duże ky.

Biorąc pod uwagę, jak totalnie niegroźne są Rekiny Chochliki, kręcenie filmu, w którym są brutalnie mordowane, tylko, dlatego że dziwacznie wyglądają, kojarzy mi się z biciem kogoś tylko, dlatego, że nosi okulary - musztardówki albo wielki aparat na zębach.

czwartek, 8 maja 2008

Najlepszy trailer w historii



„(Głos narratora trailerów*)

Zabrali jej wszystko:

Rodzinę;

Miłość;

Rękę;
Ale do zemsty, nie potrzeba wszystkich kończyn.

Tego lata,
śmierć nosi szkolny mundurek.

Kilka uwag:
  • Tylko japończycy potrafią robić takie sceny amputacji.
  • Ninja-Jakuza dwa w jednym. Teraz 20% większe opakowanie.
  • Gatling zamiast ręki. Za-rą-bi-ste.
  • Mmmm. Sushi.
  • Piła łańcuchowa zamiast ręki. Już kocham ten film (10 000 Punktów za nawiązanie do „Martwego zła II” )
  • Latająca gilotyna!!! Chyba musze zmienić spodnie,
  • Stanik z wiertłami. To musi być piękny sen.

To nie sen, ten film naprawdę istnieje.

Nagroda „Muflona miesiąca”, dla autora komentarza z 20 kwietnia tego roku. Jego ocena filmu to, w skrócie „totalna ściema, takie fajne laski, a żadna nie pokazuje cycków”. Chciałbym zasugerować, lekturę Playboya, ewentualnie lobotomię gazrurką.


* Wiecie, którego, tego gościa, co zawsze podkłada głos, pod kinowe zajawki i brzmi jakby miał niewiarygodne zatwardzenie.

Recenzja: "Drapieżcy"

Czytanie horroru Grahama Mastertona, przypomina zamawianie pizzy. Jeżeli zamawiasz Frutti di Mare, zawsze dostaniesz to samo – placek z serem i tuńczykiem. Podobnie jak pizzeria, Masterton zawsze trzyma się tych samych przepisów. Tym razem, zastosował przepis nr 12 – „Nawiedzony Dom, W Którym Działy Się Straszne Rzeczy™”, dla smaku dorzucił jeszcze szczyptę Lovecrafta. Właściwie to nie szczyptę, raczej jakieś pół filiżanki. Albo taczkę.

Wspomniany nawiedzony dom, to Fortyfoot House – wiktoriańska rezydencja, na angielskiej wyspie Wight. Sprowadza się do niego David Williams, ze swoim siedmioletnim synkiem Dannym. Po przeprowadzce, zaczynają dziać się dziwne rzeczy: w ścianach coś chrobocze, w nocy świecą dziwne światła, postacie na starych zdjęciach zdają się ruszać i tak dalej. Miejscowi twierdzą, że takie rzeczy działy się w Fortyfoot House od zawsze, a w okolicy, podejrzanie często, giną małe dzieci. Williams, z pomocą Liz – poznanej niedawno studentki, rozpoczyna własne śledztwo. Dowiaduje się, że za dziwne zjawiska odpowiada: XIX-wieczny właściciel domu - Pan Billings, przyhołubiona przez niego wiedźma –Kezia Mason i jej szczuropodobny chowaniec –Brązowy Jenkin. Fortyfoot House zbudowano, według zasad: dziwacznej, obcej geometrii. Stanowi bramę w czasie do: przyszłości, przeszłości i epoki, gdy Ziemią władały Niewypowiedzianie Obce Praistoty, których agentką jest Kezia.

Ci z was, którzy mieli okazję przeczytać odpowiadanie H.P. Lovecrafta„Sny w domu wiedźmy", pewnie teraz mówią „Heeej, zaraz, skądś to znam”. Potem, rozglądacie się ostrożnie dookoła i sprawdzacie, czy nikt nie zauważył, że gadacie do komputera. Macie oczywiście racje, Masterton na żywca zerżnął fabułę z tego opowiadania. Zmienił tylko imię głównego bohatera i przerzucił akcję z Ameryki do Anglii. Facet lubi takie zagrywki, w powieści „Wizerunek zła” przerobił „Portret Doriana Greya”.

„No dobra” – zapytacie, – „Co w tym złego? W końcu, Lovecraft Wielkim Pisarzem Był i co drugi autor horrorów, coś od niego zapożycza.”
Linia miedzy zapożyczeniem, albo hołdem dla drugiego autora, a plagiatem, jest bardzo cienka. W „Drapieżcach” Masterton, nie tyle ją przekroczył, co raczej przeskoczył obunóż, w podkutych hufnalami buciorach. Jedna rzecz, gdy Szaleni Kultyści, przyzywają Hastura i Yog-Sothotha, a inna, gdy ktoś przerabia opowiadanie drugiego autora na swoją modłę.

Masterton dodał też trochę rzeczy od siebie, głównie masę seksu. Graham, oprócz, horrorów i thrillerów, pisze też poradniki erotyczne. Dlatego, w każdej jego książce, musi być, co najmniej jedna, scena łóżkowa, opisana z radośnie pornograficznym zacięciem. „Drapieżcy” nie stanowią tu wyjątku. Chyba jednak coś z podejścia, Lovecrafata do seksu, przeszło do książki, Mastertona. Tym razem ciupcianie jest narzędziem, za pomocą, którego Niewypowiedzianie Obce Praistoty zamierzają wrócić na ziemie. Żeby stać się dla nich bramą, ich wybranka, musi zostać zapłodniona na trzy sposoby: oralnie, waginalnie i analnie. Tak jest, pamiętajcie chłopcy i dziewczęta, seks analny to ZŁO!!! Kezia Mason, która u Lovcrafta była paskudną staruchą, tutaj jest młoda, chodzi prawie nago i bluzga jak ulicznica. Nie brakuje również scen gore, których głównym źródłem jest Brązowy Jenkin; paskudny bydlak naprawdę lubi wypruwać ludziom flaki.

Jeżeli w tej książce, jest coś naprawdę, zarąbistego, to jest to pomysł z domem, będącym bramą w czasie. W opowiadaniu Lovecrafta, była mowa o bramach do innego wymiaru, w „Drapieżcach”, poszczególne pomieszczenia Fortyfoot House, prowadzą do różnych momentów w przeszłości i przyszłości, gdzie działają siły zła,. Podróże w czasie to ciekawy motyw, szkoda, że jest tak rzadko wykorzystywany w horrorach,.

Dużą wadą książki jest postać głównego bohatera. David Williams momentami zachowuje się, jak: totalny debil. Po połowie rzeczy, które widzi, każdy normalny człowiek, wiałby z domu z prędkością dźwięku, a on spokojnie zostaje i to do tego jeszcze z dzieckiem. Na dodatek, pod koniec książki, zaczyna mu się wydawać, że wszystko, co przeżył było tylko złudzeniem.

Drodzy autorzy, przerwyamy tę recenzje, by nadać wiadomość od czytelników:

NIENAWIDZIMY TEGO PIEPRZONEGO ZAGRANIA!!!

Na początku książki, kiedy możemy mieć jeszcze wątpliwości, czy to wszystko dzieje się naprawdę, coś takiego od biedy przejdzie. Jednak, kiedy dzieje się to pod sam jej koniec, a bohater miał okazję: podróżować w czasie i widzieć potwory mordujące ludzi, doskonale wiemy, że to wszystko działo się naprawdę i facet wygląda na idiotę. Nie Róbcie Tego.

Wracając do metafory z pizzą, ta konkretna jest przygotowana zgodnie z przepisem i ma wszystkie potrzebne dodatki. Jednak kucharz, tym razem, się nie postarał i jej smak pozastawia nieco do życzenia. Jeżeli uważacie, że metafora z pizzą kiepsko nadaje się do opisu horroru, możecie sobie wyobrazić, że ta pizza ma kły i macki.

poniedziałek, 5 maja 2008

Popaprany świat: PSB - przynieś swoją benzynę

Zawsze byłem raczej typem samotnika. Choćbym nie wiem jak bardzo się starał, po prostu nie czuję się dobrze w grupie.
Jednak wreszcie udało mi się znaleźć ludzi, którzy mnie zrozumieją. W których towarzystwie będę mógł, po prostu, być sobą.










Nie mogę się już doczekać, kupiłem benzynę i znalazłem na sieci przepis na produkcję napalmu. Zobaczmy, co moi nowi przyjaciele, piszą na swojej stronie:

Regionalne Stowarzyszenie Zwolenników Kremacji w Lublinie, jest organizacją osób, których pryncypialną zasadą jest tolerancja, wzajemna i międzyludzka solidarność w realizacji statutowych celów i działań.

Celem Stowarzyszenia jest propagowanie idei kremacji zwłok i zapewnienie godnego pochówku prochów i ich przechowywania w miejscach otoczonych szacunkiem i opieką


Coooo, kremacji zwłok, a gdzie w tym zabawa? Co za totalna ściema.

piątek, 2 maja 2008

Recenzja: "Dom przy cmentarzu (House by the cemetary)

Niektórzy reżyserzy są jak pokerzyści, nie lubią grać w otwarte karty. Zamiast informować widza, o co chodzi w filmie, dają mu minimum informacji, zadają parę pytań, rzucają na pożegnanie „orientuj się” i zostawiają go samego. Jeżeli chcielibyście zobaczyć, jak to wygląda w praktyce, wystarczy obejrzeć „Dom przy cmentarzu” nakręcony w 1981 przez Lucio „nienawidzę gałek ocznych” Fulciego.

Historyk Norman Boyle, razem z żoną Lucy i synkiem Bobem, wybiera się do miasteczka w stanie Massachusets, żeby dokończyć pracę badawczą kolegi - doktora Petersena. Petersen nie mógł jej skończyć, gdyż popełnił samobójstwo, po tym jak brutalnie zamordował swoją kochankę. Możecie, więc wyobrazić sobie radość Normana i jego rodziny, kiedy Pani Gittleson - miejscowa agentka nieruchomości, informuje ich, że zamieszkają w domu, w którym mieszkał, Petersen. Boyle’owie nie wiedzą, że oprócz nich, w domu mieszka ktoś jeszcze. Ktoś, kto lubi mordować ludzi i robić naprawdę paskudne rzeczy z ich ciałami.

Gdyby „Dom przy cmentarzu” był typowym horrorem, dalej następowałaby historia Kochającej Rodziny, zmuszonej stawić czoła potworowi. Należy jednak pamiętać, że to włoski horror, na dodatek nakręcony przez Fulciego. W tym filmie prawie każdy ma jakiś sekret, albo wie coś, czego wiedzieć nie powinien. Czemu Norman mówi, że nie znał Petersena, skoro jego szef twierdzi, że byli przyjaciółmi? Kim naprawdę jest Anna – opiekunka do dziecka i jaki jest jej związek z Normanem? Co ma z tym wspólnego May – tajemnicza przyjaciółka Boba, którą tylko on zdaje się widzieć? Film stawia te i masę innych pytań i na większość z nich nie odpowiada. Nie wiem tylko, czy to świadomy zabieg, czy też niechęć Fulciego dla tradycyjnych technik narracyjnych widoczna już w „The Beyond”.

Mimo, że „Dom przy cmentarzu”, nie jest najlepszym filmem Fulciego, jest całkiem niezły. Można by narzekać na drewnianą grę wszystkich aktorów i kiepsko dobraną Amerykańską Scenografię®. Dostajemy jednak na pocieszenie nieco naprawdę paskudnych scen gore. Czyli jak w każdym włoskim horrorze.

Najlepsze momenty

  • Pierwsza para gołych piersi w pierwszej minucie filmu. Tak jest, zaraz ktoś zginie.
  • „Co powiedzieć kobiecie, która dowiedziała się że mąż ma kochankę? Po tym jak zrżnął kochankę i powiesił się” – Nie wiem, ups?
  • Dekapitacja-fu
  • Nagrobek w salonie - kurde ten dom ma wszystko
  • Atak nietoperza
  • Co robisz?
    A nic, ścieram tylko te wielką plamę krwi. Kawy?”
  • Pora na podróż do Nowego Jorku
  • Tak, zejdźcie do piwnicy. Pokażcie Darwinowi, co myślicie o jego teorii.
  • Masa robaków.
  • Wyrywanie gardła-fu