Recenzja: "Invasion from the inner Earth"
„Invasion from the inner Earth” Billa Rebane,(którego ostatnio widzieliśmy szczującego ludzi zabytkową fisharmonią) to naprawdę zwariowany film. Nie w sensie, w którym to słowo jest zazwyczaj używane, czyli: „bzdurny” albo „śmieszny”, ale w tym samym, co ten dziwny gość w autobusie nocnym. Właśnie ten, który przez całą drogę kiwa się na siedzeniu i mruczy coś do siebie, po czym nagle łapie was za fraki i zaczyna krzyczeć, że kosmici ukradli mu paznokcie u nóg. Ogłuszacie go więc, w samoobronie, zabieracie mu portfel i legitymację poselską...aaale chyba się trochę zagalopowałem.
Fabuła filmu, składa się z dwóch, oddzielnych wątków, które aż do samego końca, w ogóle się nie łączą. W pierwszym, na całym świecie, dzieją się naprawdę pochrzanione rzeczy: tajemnicza epidemia wybija całe miasta, ilość spotkań z UFO wzrasta o 3000%, ludzie znikają z przed telewizorów, a tłumy panikują. No dobra, tak naprawdę tylko jeden, dość niewielki, tłum panikuje, ale większego nie było w budżecie filmu*.
Tymczasem, w drugim wątku, trzech naukowców, ich przewodnik i jego córka, tkwią w chacie, w środku lasu, na Zadupiu Puszczańskiem Większym. Dziwne zjawiska, docierają jednak nawet tam. Czerwone światła (w tej roli latarka z czerwonym filtrem) świecą na ściany, a tajemnicze głosy w radiu, wygłaszają dziwnie brzmiące pytania i instrukcje. Gdy jednemu z naukowców odbija i próbuje uciec awionetką przewodnika, coś zestrzeliwuje go w powietrzu.
„Invasion from the inner Earth” to tak naprawdę dwa filmy w jednym, obydwa totalnie schrzanione. Pierwszy; mógłby być ciekawym, katastroficznym, filmem science fiction, ale Rebane nie miał nawet jednej setnej budżetu, potrzebnego na jego realizację. Zamiast tego, dał nam kilkanaście, niepowiązanych ze sobą winiet, nie tłumacząc, w żaden sposób, co do jasnej cholery się dzieje. „Hej patrzcie! – mówi –Ludzie biegają po ulicy, ktoś w kanałach puszcza świece dymne, zabójcza mgła atakuje pijaków w knajpie. Oooo, a teraz ci ludzie znikli prosto sprzed telewizora”. „No dobra Bill”- pytamy -ale, o co tu chodzi?” „Eeeee... tego, może zobaczymy co tam u naszych przyjaciół w lesie”
Drugi watek – ludzie uwięzieni w środku lasu i zaatakowani przez UFO, też mógł być całkiem niezły i co ważniejsze, nakręcony środkami leżącymi w zasięgu Rebane’a. Zamiast tego, oglądamy jak banda nudziarzy siedzi w chacie, łazi po lesie, gada o UFO i mędzi głośno, co robić dalej.
„Invasion from the inner Earth”, przez większą część czasu, jest po prostu nudny jak flaki z olejem. Dopiero w ciągu ostatnich dziesięciu minut, robi się ciekawy. Ni stąd ni zowąd, jeden z naukowców oświadcza, że za cały ten burdel odpowiadają ufole, którzy przybyli milion lat temu z Marsa (był wtedy bardzo blisko Ziemi, wiecie) i mieszkają pod ziemią. Po czym, nadchodzi zakończenie, które jest tak dziwaczne, że aż nie mam serca go wam zdradzać. Jeżeli naprawdę chcecie się pozbawić tego przeżycia, podświetlcie zaznaczony kawałek tekstu.
(UWAGA SPOILER) Ostatni z naukowców i córka przewodnika, zamieniają się blond dzieci, w przepaskach biodrowych, i przenoszą na słoneczna letnią łąkę.(UWAGA SPOILER)
Gdyby nie to zakończenie, film byłby po prostu nudny i głupi, ale jest ono tak niewiarygodnie bezsensowne, że praktycznie dadaistyczne. Mówię wam, za kilkaset lat, nasze praprarawnuki będą czciły „Invasion from the inner Earth” jako arcydzieło surrealizmu. Niestety, zaraz potem, podbije je cywilizacja inteligentnych tosterów, więc niewiele to da.
Najdziwniejsze, w tym wszystkim, jest to, że Rebane zdaje się uważać cały ten miszmasz: obcych z wnętrza ziemi, tajemniczą epidemię ,dziwne światła i bezsensowne zakończenie za zrozumiałą całość, która powinniśmy potraktować ze stuprocentowa powagą, niemalże jako paradokument. W każdej sekundzie filmu, zdaje się patrzeć nam w oczy i powtarzać: "wiecie oni wczepili mi chip do mózgu".
Jasne Bill, spoko.
Najlepsze momenty:
- Ennio Morricone na keyboardzie
- Jest tylko jedno rozwiązanie - UFO
- Jesteś naukowcem, znasz się na tej całej...nauce
- OK., naukowiec z brodą zaczyna mnie przerażać.
- This voice... so penetrating – Nie chcę wiedzieć co masz na myśli.
- Ennio Morricone na keyboardzie, po raz kolejny. KLASA Bill.
- UFOna żyłce
- Zakończenie
*Jak w przypadku innych filmów Billa Rebane – założenie, że istniał jakiś budżet jest czysto teoretyczne.