piątek, 29 lutego 2008

Pora na Porę Mroku

Bardzo możliwe, że zauważyliście ostatnio dziwne zjawiska jak: szczekające koty, stepujące ryby, albo świnie latające zadem do przodu. Wiedzcie, że powód tego jest prosty - nad Wisłą kręcą nowy horror - „Pora mroku” i kolejny raz aktywowała się klątwa filmu „Wilczyca” rzucona w 1983 r. przez Marka Piestraka (tajnego kapłana Seta dwunastego poziomu). Czy klątwa „Wilczycy” ( nie mylić z „Klątwą doliny węży”) zapobiegnie, po raz kolejny, stworzeniu porządnego polskiego horroru? Czas pokaże.

Do horrorów z nad Wisły, podchodzę zazwyczaj z takim samym entuzjazmem, jak do perspektywy piercingu moszny w wykonaniu szympansa z drgawkami alkoholowymi. Muszę jednak przyznać (i uwierzcie mi sam jestem tym niewiarygodnie zaskoczony), że sądząc po zajawce, film wygląda całkiem interesująco.



Fabuła opowiada o czworgu przyjaciół, którzy wybierają się do opuszczonej fabryki, gdzie rok wcześniej zginął brat jednego z nich. Ponieważ, w każdym obejrzanym przez mnie horrorze, wyprawa do jakiegokolwiek opuszczonego budynku kończyła się śmiercią większości jej uczestników, nie powinniśmy się chyba do nich zbytnio przywiązywać.
W drugim wątku, grupa „trudnej młodzieży” z poprawczaka, trafia do pobliskiego psychiatryka w charakterze asystentów. W całą sprawę zamieszani są też Źli Naziści® (notabene, choć raz ktoś mógłby zrobić horror ze Złymi Komunistami® dajmy chłopakom szansę) i ich eksperymenty z reinkarnacją.
Jeśli coś budzi moje obawy to fakt, że to pierwszy film Grzegorza Kuczeriszki, który przedtem pracował jako operator (m.in „Kiler”), a scenarzystą jest Dominik Wieczorkowski-Rettinger, który przedtem robił głownie w serialach („Dom”, „Ekipa”, „Apetyt na miłość”). Jestem jednak gotów udzielić „Porze mrokuniewielkiego kredytu zaufania. Kto wie, może ktoś wreszcie złamie klątwę „Wilczycy”?

czwartek, 28 lutego 2008

Recenzja: "Cloverfield" (bo nienawidzę polskiego tytułu)

Steven Seagal i ja jesteśmy do siebie zaskakująco podobni. No dobra, może to porównanie nie jest w stu procentach spójne. Nie noszę kucyka, nie mam własnego napoju energetycznego i nie potrafię zabić jednym ciosem. Jest jednak coś, co nas łączy - tak jak Steven: „jestem człowiekiem pokoju i skończyłem już z zabijaniem”. Są jednak rzeczy, które sprawiają, że przed oczami robi mi się czerwono, a ręka odruchowo szuka ostrych przedmiotów. Jedną z nich jest praktyka reklamowania filmów jako „połączenie (wstaw nazwę znanego filmu A) i (wstaw nazwę znanego filmu B)”. Ten przydługi wstęp powinien wyjaśnić, dlaczego tak długo zabierałem się do oglądania „Cloverfield”, reklamowanego jako połączenie „Blair witch project” i „Godzilli” (polski tytuł filmu „Projekt Monster” to doskonały przykład tej tendencji).

Fabuła jest prosta, grupa przyjaciół z Nowego Jorku organizuje imprezę pożegnalną dla Roba – ich wspólnego kumpla, przed jego wyjazdem do Tokio. Jeden z nich- Hud, nagrywa wszystko za pomocą cyfrowej kamery. Nagle gaśnie światło i na zewnątrz słychać potężną eksplozję. Coś wielkiego i wrednego zawitało do Nowego Jorku i jest w paskudnym nastroju. Przyjaciele próbują wydostać się z ogarniętego chaosem miasta i przy okazji odszukać Beth - ukochaną Jasona, wszystko to Hud nagrywa na swoją kamerę.

Producent „Cloverfield” - JJ Abrams, twierdził w wywiadach, że chciał stworzyć amerykański odpowiednik oryginalnej Godzilli. Zaskakujące jest to, że przynajmniej częściowo mu się udało. Godzilla była, w końcu, metaforą niszczycielskiej siły energii atomowej, nakręconą w kraju, który doskonale poznał jej skutki. Kiedy, w początkowych scenach „Cloverfield”, widzimy ludzi uciekających przed pędzącą chmurą gruzu z walącego się wieżowca i błąkających się po zasypanych sadzą i gruzem ulicach, trudno nie skojarzyć tego z atakami z 11 września. Właśnie te sceny, kiedy całe miasto ogarnia chaos i panika są najbardziej efektywne w całym filmie.

No dobra, spytacie, metafora narodowej tragedii i tak dalej, ale co z potworem, w końcu to on stanowi clou tego filmu. Czy jest niezły? Czy jest lepszy niż Godzilla? Po pierwsze, zamknijcie się. Po drugie, NIKT nie jest lepszy niż Godzilla, ale trzeba przyznać, że gwiazdor „Cloverfield” wygląda całkiem ciekawie. Reżyser faktyczne inspirował się mocno „Blair Witch Project” i przez większą część filmu widzimy tylko fragmenty potwora. Na szczęście twórcy filmu wiedzieli, że o ile w horrorze ukrywanie potwora od biedy przechodzi, to w filmie kaiju takie fopa odpada i funduje nam kilka jego frontalnych ujęć.

Podsumowując, „Cloverfield” to całkiem niezły film. Może nie zasługuje na to by zamknąć go w ołowianej kapsule, żeby za 2000 lat inteligentne, dwumetrowe karaluchy, które przejmą po nas planetę miały co oglądać. Aczkolwiek, jeśli lubcie wielkie potwory niszczące miasta i nie przeszkadza wam trzęsąca się kamera i zaskakująco tragiczna fabuła, można gorzej wydać pieniądze.


Najlepsze momenty
  • Scena ze statuą wolności. Gigantyczne WTF.
  • Wspaniale, gigantyczny potwór atakuje miasto, a ci debile rabują sklep RTV.
  • Hej, Hud ma rację. Płonący bezdomny koleś byłby straszny.
  • Scena ściągnięta z „Obcy, decydujące starcie
  • Eksplozja za parawanem.
  • „Nikt nigdy mnie nie słucha, ale kiedy raz mnie wysłuchali...zginiemy”
  • Frontalny widok potwora.

wtorek, 26 lutego 2008

Trailer tygodnia: ZAAT

Jeżeli szukacie dowodu na to, że dzisiaj nie potrafią już robić trailerów, obejrzyjcie zajawkę ZAAT – filmu o człowieku rybie z 1972 r.


W ciągu zaledwie dwóch i pół minuty możemy zobaczyć:

  • Szalonego naukowca, z debilną fryzurą, zmieniającego się w gumowego człowieka suma.
  • Brutalne morderstwa.
  • Pompatycznego narratora twierdzącego, że celem potwora jest „zatrucie całego wszechświata”.
  • „Miasto ogarnięte śmiercią i przemocą”.
  • Człowieka suma atakującego atrakcyjne dzieweczki w bikini.
  • Faceta, z jajami jak opony od stara, próbującego walczyć z potworem mano a mano.
  • Reklamę podprogową.
  • Przestrogę, iż: „Nikt nie będzie wpuszczony na salę w ciągu ostatnich piętnastu minut”.

Wszystko to do wtóru, atonalnej, elektronicznej ścieżki dźwiękowej brzmiącej jakby była wyprodukowana na komputerze Commodore. Piękne, po prostu piękne.
Link do trailera>>

poniedziałek, 25 lutego 2008

Popaprany świat: Kill me Elmo


Myślałem, że takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach, ale jak zwykle się myliłem. Rodzice małego Jamesa kupili mu gadającego Elmo z „Ulicy sezamkowej”, który po podłączeniu do komputera, uczy się imienia dziecka i paru prostych zdań. Wszystko było dobrze, do momentu, kiedy skończyły się baterie. Po ich wymianie coś nawaliło i teraz Elmo powtarza tylko „Kill James”.
Mały czerwony bydlak zawsze wydawał mi się jakiś taki podejrzany. Nikt normalny nie jest przez cały czas taki wesoły. Wystarczy mu się przez chwile przyjrzeć żeby zobaczyć, kryjącą się za tymi wielkimi oczami, potworną, straszliwą pustkę. Aż ciarki po plecach idą

Odważni mogą zobaczyć wideo z gadającym Elmo. Dla mnie najstraszniejsza w całym reportażu jest ilość Elmo w domu tych ludzi. Wyobrażam sobie jak, w nocy, kiedy nikt nie widzi szepczą do siebie i planują naszą zagładę. Zabijmy Elmo zanim będzie za późno.

piątek, 22 lutego 2008

Popaprany świat: Stopa na plaży

Puszki po piwie i zużyte prezerwatywy nie są najgorszymi rzeczami, jakie można znaleźć na plaży. Na wyspie Valdes u wybrzeży Kanady, morze wyrzuciło na plażę ludzką stopę. No dobra, dziwne, ale w końcu takie rzeczy się zdarzają. Tylko, że to już trzecia stopa w tym roku. Wszystkie trzy stopy znaleziono na plażach okolicznych wysp, wszystkie były prawe i obute w trampki. Chyba dostrzegam pewien wzorzec.

Jakby to nie było wystarczająco dziwaczne, w sprawie konsultowany jest patolog, który badał rozkład tkanek w wodzie, zanurzając świnie w morzu. Ciekawe czy świnie były martwe. Ja, na jego miejscu, trochę bym się zabawił, przebrał się za gangstera, założył świniom betonowe buty. „Zdradziłeś rodzinę Vittorio, to był twój ostatni błąd. Teraz będziesz kwiczał z rybami.”
Chyba mam pomysł na wakacje nad morzem.

czwartek, 21 lutego 2008

Recenzja: "Phenomena (Creepers)"

Włoskie horrory traktują logikę jak prostytutkę z napadami szczękościsku, wykorzystują ją rzadko i tylko gdy nie mają wyboru. Jednakże, nawet pośród nich, „PhenomenaDario Argento wyróżnia się jako wyjątkowo kuriozalny. Żeby lepiej to zobrazować, przygotowałem wykres poziomu absurdu filmu. Pojawiające się w tekście liczby w nawiasach oznaczają odpowiednie punkty na wykresie.

Jennifer Corvino (Jennifer Connely) - córka sławnego aktora, rozpoczyna naukę w szkole z internatem, położonej w malowniczym, górskim regionie zwanym szwajcarską Transylwanią (1)*. Tymczasem, w okolicy, zaczyna grasować psychol mordujący młode dziewczęta do wtóru kawałków: Goblin i Iron Maiden**. Jennifer ma, bliżej nieokreślone, zdolności parapsychiczne, lunatykuje i ma psychodeliczne wizje morderstw (2). No dobra, na razie mamy standardową fabułę horroru, ale poczekajcie chwilę. Okazuje się, że zdolności Jennifer pozwalają jej rozmawiać z owadami (3). Dzięki nim trafia do domu profesora McGegora (Donald Pleasence) - entomologa twierdzącego, że „całkiem normalne jest występowanie u owadów telepatii”(4). Taaaa. Czy wspominałem, że McGregor jest sparaliżowany od pasa w dół i pomaga mu tresowany szympans, sterowany laserowym wskaźnikiem (5)?





Wykres poziomu absurdu w kluczowych momentachfilmu „Phenomena”. Zakończenia nie pokazano z powodu braku skali. (poziom absurdu wylatuje przy nim w kosmos i strąca satelitę szpiegowskiego)




Jedną z ofiar mordercy była siostrzenica McGregora, więc naukowiec postanawia wykorzystać telepatię Jennifer i trupożerne muchy do znalezienia kryjówki świra(6). Niezłe nie? Nie wspomniałem jeszcze o: zmutowanych karłach, jamie pełnej robaków i wściekłym szympansie z brzytwą (to ostatnie to chyba jakaś metafora, ale nie jestem pewien).

Jedno trzeba przyznać - „Phenomena” to radośnie nielogiczny film. Mam wrażenie, że nie był to efekt do końca zamierzony. Dario chciał chyba stworzyć atmosferę „mrocznej baśni”, jak we wcześniejszej „Suspirii”, ale tym razem coś mu nie wyszło. Zamiast tego wyszedł totalny bardach, połowę elementów fabuły można by spokojnie usunąć i nikt by niczego nie zauważył.
Mimo to, żaden film, w którym Donald Pleseance zaciąga ze szkockim akcentem, a szympansy biegają z ostrymi narzędziami nie może być do końca zły. Na dodatek Argento, jak to ma w zwyczaju, serwuje sporo naprawdę pięknych ujęć, szczególnie w scenach morderstw. Przy odpowiednim nastawieniu (alkohol pomaga) „Phenomena” może być całkiem ciekawym przeżyciem.



Najlepsze momenty:

  • Łańcuch-fu.
  • Dekapitacja w pierwszych dziesięciu minutach filmu, klasa.
  • Do jasnej cholery, to tylko pszczoła. Przestań histeryzować kobieto.
  • Hej to Donald Pleseance.
  • Szympans ze skalpelem.
  • W szwajcarskich szkołach, karą za opuszczenie w nocy internatu jest EEG (notabene Dario chyba myli EEG z hipnozą).
  • Iron Maiden!!! Yeah!!!!!!
  • We worship you. We worship you” niezła scena.
  • Robaki, dużo robaków.
  • Blacha-fu
  • Szympans z brzytwą -fu

*Dlaczego mam przed oczami wizję wampirów w Lederhosen?

**Sukinsyn ma własną ścieżkę dźwiękową.

środa, 20 lutego 2008

Mashhouse

Jesteś biednym frajerem zamkniętym w więzieniu. Szczęśliwym trafem udaje ci się nawiać z celi. Jedyne, co stoi na twej drodze ku wolności to strażnicy i jakieś 3000 pułapek. Czy uda ci się uniknąć: upadku, zmiażdżenia, rozwalcowania, zmiażdżenia, czaszkozgniatania, hakonadziania etc.i dotrzeć do wyjścia? Twórca gierki to prawdziwy sadysta, ale okazał trochę litości i dał system kodów. Wystarczy wcisnąć P.Jeśli, tak jak ja, macie chore poczucie humoru, przegrana może dać więcej frajdy niż wygrana.

wtorek, 19 lutego 2008

Oznaki apokalipsy - prehistoryczne żaby z piekła atakują

Amerykańscy naukowcy odkryli wymarły gatunek olbrzymich żab. Skamieliny wskazują, że bydlaki ważyły około 4,5 kilo i dochodziły do 40 cm długości. Dla porównania, dwa największe, występujące obecnie, gatunki żab: Żaba Goliat i Afrykańska Żaba Byk dorastają odpowiednio do 32 i 24 cm i ważą maksymalnie 3,3 i 2 kg. Najlepsza, w całym odkryciu, jest jednak nazwa, którą naukowcy nadali nowemu gatunkowi.

Panie i Panowie




BEELZEBUFO*


Czy nie jest cudowna? Nie wiem, co w niej lepsze: ogromna paszcza (podobno były spokrewnione z Żabami Rogatymi), czy może to spojrzenie mówiące „nie podskakuj cieciu”. Najwyraźniej harde spojrzenie jest w pełni uzasadnione. Naukowcy twierdzą, że Beelzebufo mogła pożerać nawet świeżo wyklute dinozaury.

Chyba ZONA MUTANTE ma nową maskotkę.

Notabene, czy mi się zdaje, czy Beelzebufo to idealna nazwa dla kapeli punkowej?
*W wolnym tłumaczeniu Ropucha Diabeł

poniedziałek, 18 lutego 2008

Return of the Boll

Kto by pomyślał? Uwe „Bestia Apokalipsy 666” Boll nakręcił kolejną ekranizację gry komputerowej. Tym razem ofiarą Doktora Bolla, padł „Far Cry” –gra, w której Til Schweiger walczy ze skinheadami albinosami na wyspie u wybrzeży Nowej Szkocji. Ups, przepraszam, pomylił mi się film z grą. Gra opowiada o komandosie, walczącym na tropikalnej wyspie ze zmutowanymi potworami, ale takie drobnostki nie są godne uwagi GENIUSZA.

Link do trailera>>

Kilka uwag

  • O, Til Schweiger. Co się stało, Jean Claude Van Damme był zajęty w tygodniu, gdy kręcili film.
  • Ktoś powinien powiedzieć Udo Kierowi, żeby trochę ograniczył solarkę. To strasznie niezdrowe jest.
  • Jeżeli ten gruby koleś był w grze, to mam nadzieję, że można było do niego strzelać.
  • Is that your gun?” Aaaaaarrrgh, musze zdezynfekować gałki oczne.

czwartek, 14 lutego 2008

Recenzja: ""Manos" the hands of fate"

Dziś, po raz kolejny, obchodzimy staropolskie święto - walentynki. Setki tysięcy ludzi przygotowuje się do tego szczególnego dnia. Jedni kupują bombonierki, inni rezerwują stoliki w drogich restauracjach, jeszcze inni nalewają do wanny 30 litrów sosu tatarskiego i wypuszczają pokraka z klatki, doprawdy miłość wisi w powietrzu.

W tym właśnie duchu, postanowiłem obejrzeć jakiś przyjemny, romantyczny film. Mój wybór padł na, nakręconą w 1966 r., przez handlarza nawozem z El Paso w USA, historię niezwykłego romansu. Zwyczajna gospodyni domowa i walczący o nią mężczyźni: jej mąż palant, zboczony satyr i przywódca poligamistycznego kultu ciemności. Czy to „Mosty Madison County”? Nie to Hal Warren i jego „„Manos” – the hands of fate” *.

Mike i Margaret – małżeństwo z dzieckiem na wakacjach, gubią drogę i trafiają do domu na odludziu. Jedynym lokatorem jest Torgo - obdarty satyr** pilnujący miejsca spoczynku Mistrza – kapłana kultu Manosa – boga ciemności. Szybko okazuje się, że wszyscy faceci w okolicy mają ochotę na Margaret. Mistrz chce zrobić z niej kolejną żonę (facet jest chyba jednym z tych tradycyjnych Mormonów), Torgo - zboczony mały popapraniec - chce zrobić z nią te wszystkie paskudne Torgo cieszy się że cię widzi Margaretrzeczy, o których marzył obmacując śpiące żony Mistrza*** , a Mike... no dobra prawie wszyscy faceci w okolicy mają ochotę na Margaret. Czy uda jej się uciec? Czy może zostanie siódmą żoną Mistrza albo, co gorsza, „przyjaciółką’ Torgo.

Do „Manosa” najlepiej pasuje określenie „nierówny”. Przez większość czasu film jest po prostu nudny i bezsensowny. Zdarzają się jednak momenty, kiedy Warren wchodzi (schodzi?) na poziom surrealistycznego antytalentu bliski filmom Eda Wooda. Słychać to w dialogu pełnym bezsensownych stwierdzeń, powtórek i zapętleń oraz widać w niektórych scenach (choćby „egzekucji” Torgo). Sama produkcja też jest na poziomie Wooda - półamatorscy aktorzy, zerowy budżet i fantastycznie niedobrana jazzowa ścieżka dźwiękowa (jazzowa na miłość Manosa). Chwilami, chyba bezwiednie, film ociera się o tematy, których nawet Wood nie odważyłby się poruszyć. Okazuje się, na przykład, że Mistrz chce uczynić swoją żoną nie tylko, Margaret, ale też jej małą córkę Debbie (wszyscy razem buuueeeagh).
Hal Warren miał, według mnie, zadatki na twórcę naprawdę zabawnej filmowej szmiry, aż szkoda, że „Manos” okazał się jego jedynym filmem. Czy gdyby miał szanse nakręcić następny byłby on równie popaprany? Możemy tylko marzyć.

Najlepsze momenty
  • Hehe pudel, ciekawe czy dożyje do końca filmu?
  • Aaaaarrrgh. Dwustuminutowa wycieczka po okolicach El Paso.
  • Torgo rządzi, popaprany satyr ma nawet własny temat muzyczny na ścieżce dźwiękowej.
  • Mistrz- kapłan kultu Manosa, hodowca dobermanów i przewodniczący światowego fanklubu Franka Zappy.
  • „Labirynt Fauna” to totalna zrzynka z tego filmu.
  • Hej Torgo, nie jestem ekspertem, ale chyba dajesz jej zbyt wyraźne sygnały.
  • Wow walka w bieliźnie
  • „Egzekucja” Torgo- masaż śmierci.
  • Wróćmy do domu, tam na pewno nie będą nas szukać”. Tak jest wróćcie, pokażcie Darwinowi kto tu rządzi?

*Ten podwójny cudzysłów to nie błąd, Hal Warren, z niewiadomych przyczyn, uznał, że w tytule filmu też musi być cudzysłów. Co ciekawe „manos” to, po hiszpańsku, „ręce”, w tłumaczeniu na polski tytuł brzmi więc „Ręce”- ręce losu. Jaki z tego wniosek?Hal Warren był albo szaleńcem, albo geniuszem.
** Według wiarygodnych źródeł (czyt. przeczytałem to na internecie) Torgo ma być satyrem, ale jedyne, co wskazuje na jego naturę są wielkie kolana, no i ogólnie i zboczone zachowanie.
***Taak Torgo to totalny perwers.