
„
Zabójcze karaluchy” to jeden z tych filmów, które w teorii wyglądają naprawdę super. Wielkie karaluchy włażą ludziom pod skórę i zżerają ich od środka, musicie przyznać, że to brzmi zarąbiście. Dla tych, którzy nie boją się owadów jest jeszcze
Mickey Rourke. Oczywiście okazuje się, że „
Zabójcze Karaluchy” są jak utopijny socjalizm, wygląda fajnie w teorii, ale w praktyce kończy się na tym, że siedzisz w lepiance i zastanawiasz się, kto zabrał ci żonę. Zaraz, chyba mi się metafory pomyliły.

„Zabójcze karaluchy” w teorii.
Fabuła zaczyna się całkiem nieźle - od potężnej eksplozji. Jedyną ofiarą jest młody geniusz, pracujący nad
Super Tajnym Projektem® związanym z owadami. Do śledztwa w tej sprawie, zostaje przydzielona Twarda Pani Policjant. Własne śledztwo rozpoczyna też brat geniusza – żołnierz jednostki specjalnej. Jedyne poszlaki, to obrażenia na ciele ofiary, jakby coś rozwaliło mu skórę od środka i znaleziony na miejscu zbrodni dziwny symbol. Okazuje się, że w całą sprawę zamieszana jest nielegalna sekta, której członkowie wykazywali niezdrowe zainteresowanie rozpruwaniem ludzi. Ponieważ filmowcy musieli wyrobić
Hollywódzką Normę Stereotypów™, okazuje się też, że superkaraluchy powstały jako
Tajna Rządowa Superbroń.

„Zabójcze karaluchy” w praktyce.
„Zabójcze karaluchy” to idealny przykład, jak można schrzanić naprawdę ciekawą fabułę.
„Wielkie, mordercze owady, zżerające ludzi od środka, w rękach sekty psychopatów z zamiłowaniem do okaleczeń”. To mógłby być naprawdę niezły film, z masą paskudnych scen ludzi pożeranych od środka. Szkoda, że to nie film, który dostajemy na DVD. Sekta znika z fabuły w połowie filmu, a karaluchy zjadają wprawdzie ludzi od środka, ale nigdy tego nie widzimy.
Aktorzy mają osobowość waty szklanej, nie pomaga fakt, że odgrywani przez nich bohaterowie to chodzące stereotypy. Mickey Rourke – najbardziej znany aktor w całym filmie, pojawia się w nim na jakieś pięć minut.
„
No dobra”- powiecie - „
kiepscy aktorzy, żałosne efekty specjalne, czym to się różni od innych filmów, które opisujesz?”. Odpowiedź jest prosta - ”
Zabójcze karaluchy” są niewiarygodnie, śmiertelnie nudne. Oglądając ten film możecie, w każdej chwili, wyjść: wyrzucić śmieci, podpalić drzwi sąsiadom, czy co tam chcecie zrobić, bez obawy, że przegapicie coś interesującego.
W całym filmie jest tylko jeden niezły moment. W ostatniej scenie,
(uwaga spoiler) rój karaluchów zabójców łączy się w wielkiego, ryczącego, megakaralucha (uwaga spoiler). Tak jest, filmowcy zrzynali z "
Atomówek", czy już nic nie jest święte? Ta cudownie kretyńska scena, to jedyny wart obejrzenia fragment filmu. Niestety na końcu tego filmu to kiepskie pocieszenie. Coś jak lizak od dentysty po leczeniu kanałowym bez znieczulenia.
Najlepsze momenty- Hej to Mickey Rourke
- Zrzynka z "Atomówek"na końcu..